Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na których błąkał się dziwny uśmiech, szeptały jakieś niepojęte słowa.
Myśl jak błyskawica przeleciała przez głowę Kaszmierowa.
— Ach, pani myśli, zdaje się, o swoim inżynięrku!... — zawołał, brutalnie odpychając ją od siebie.
Zena ocknęła się nagle i rzekła spokojnie, twardo:
— Tak, myślałam o nim.
— Wracaj do domu! — zawołał do stangreta Kaszpierow. — Prędko!
Przez całą drogę Zena i Kaszpierow milczeli i gdy spieniony Bans zatrzymał się przed bramą domu, Zena szybko wyskoczyła z sanek, nie korzystając z wyciągniętej dłoni Kaszpierowa. Spiesznie biegła po schodach, aby jak najprędzej znaleźć się w swoim pokoju, lecz Kaszpierow dopędził ją w przyciemnionym salonie i zatrzymał, chwytając za rękę. Straszny był. Z oczu wyzierało szaleństwo, na policzkach leżały purpurowe plamy.
— Pytam panią ostatni raz — zawołał. Każde słowo z trudnością przechodziło mu przez usta. — Czy będziesz moją dobrowolnie? Nie rób głupstw... Żebraczka! Nie znasz wartości pieniędzy... a ja cię niemi obsypię... Zawiozę cię zagranicę... Sławę zdobędziesz swoim głosem... Oddam ci wszystko... wszystko co mam... Nie doprowadzaj mnie do ostateczności... Tu... w tym pokoju, sam djabeł nie usłyszy twego krzyku!
— Nikczemnik! — z trudem wyjąkała Zena, czując, że zemdleje. — Nienawidzę... wstrętny!...
— Ach, tak? wstrętny?