Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zie, ruszył z kopyta, a brodaty stangret z trudem mógł go utrzymać. Chmura śnieżystego pyłu opadła na twarz Zeny.
— Jazda! — krzyknął Kaszpierow, gdy sanie wyjechały na szeroką pustą ulicę.
Stangret pochylił się naprzód, puścił lejce, krzyknął, a kłusak porwał się jak oszalały, sadząc wielkiemi skokami i kołysząc wysoko podniesionym łbem.
Był to słynny „Bars“, który wziął dwie pierwsze nagrody na moskiewskich wyścigach. Żadnego ruchu nie marnował napróżno. Z olbrzymią siłą wyrzucał naprzód sążniowemi krokami długie w białych skarpetkach nogi, prawe brzuchem dotykając ziemi, niósł jak zabawkę lekkie sanki. Płaty brudnego śniegu odlatywały daleko z pod jego kopyt, uderzając głucho o przód sanek. Wiatr gwizdał mimo uszu i zapierał oddech. Puste ulice tonęły w ciemnościach zimowej nocy, były jakby nieznane i nieskończenie długie. W tej szalonej jeździe wśród ciszy i nocy było coś porywającego, radosnego i tajemniczego.
— Gdzie mnie pan wiezie?... Prosiłam, żeby mię pan odwiózł do domu...
— Niech będzie to dla pani obojętne — odparł, śmiejąc się Kaszpierow. — Musiałem zdobyć kilka chwil... Nie puszczę już pani!
W głosie brzmiała nuta zwycięska.
— Boże! — krzyknęła Zena. — Panie, uważałam pana dotąd za uczciwego człowieka... Jeżeli pan się zapomni... wyskoczę z Sanek!
— Nie, nie wyskoczy pani — odparł Kaszpierow