Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeżeli prawda to „tak“ — pomyślała, nie zdając sobie sprawy, co znaczyć miało owo „tak“.
— Dobrze, odpowiem panu — odpowiedziała, czekając z zamierajacem sercem pytania.
Ałarin wymówił tylko jeden wyraz: — „Kaszpierow“.
„Tak“ — przemknęło przez myśl Zeny, ale nic nie odpowiedziała, tylko spuściła jeszcze niżej głowę, spłonąwszy gorącym rumieńcem. Zdawało jej się, że Ałarin czyta w najgłębszych tajnikach jej duszy.
Minęło kilka chwil w zupełnem milczeniu.
— Prześladuje panią? — spytał się Ałarin, starając się, aby pytanie zadane było jak najdelikatniej. — Od dawna?
Zena nie mogła, wytrzymać. Załamała nerwowo ręce, aż chrupnęły delikatne paluszki i żywo odpowiedziała.
— Nie wiem, czego on chce ode mnie! Od tego nieszczęsnego wieczoru, kiedy grałam na fortepianie i śpiewałam coś z Fausta — nie daje mi spokoju. Nic nie mówi, a właściwie nic nie może powiedzieć, bo go unikam... ale patrzy takiemi strasznemi oczyma... Dręczy mię nieustanne przeczucie czegoś niedobrego... Boję się tego człowieka — dodała drżącym głosem.
— Rozumiem panią — odrzekł w zamyśleniu Ałarin. — A może od pierwszego dnia odnosiła się pani do niego niechętnie?
— Tak.
— Nie wyniknie z tego nic dobrego. Kaszpierow należy do ludzi, o których Heine powiedział: „O, pa-