Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
STRASZNA CHWILA.

Lampa i cztery kandelabry, ustawione na długim stole, jasne rzucały światło na obszerny taras willi podmiejskiej. Ściemniało się coraz bardziej w ten wieczór czerwcowy. Stary ogród lipowy, otaczający dokoła willę gęstą zielenią, zatonął już w ciepłym zmierzchu, tylko liście bzów, na które padało światło lampy, odcinały się od tego mroku, błyszczące, nieruchome niby wycięte z zielonej blachy. Z uśpionego ogrodu nie słychać było żadnego szelestu ani dźwięku. Świece paliły się równym płomieniem mimo odsuniętych zasłon werandy. Było parno i czuło się, że w nagrzanem, naelektryzowanem powietrzu zbiera się burza. Oddychało się wonią miodu, kwitnącej lipy i bzu czarnego.
Bani Barbara Rjazancewowa szykowała na werandzie przy pomocy pokojówki herbatę dla schodzących się gości. Mimo pobytu na letnisku państwo Rjazancew nie przerwali swych wtorkowych przyjęć, które wszakże były tu mniej ludne i bardziej bezceremonjalne, gdyż bywali na nich przeważnie mieszkań-