Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ałarin z niedowierzaniem spojrzał na paczkę, potem na Zenę, potem znów na paczkę. Nie rozumiał jeszcze o co chodzi, lecz serce zalała fala bezbrzeżnego szczęścia.
— Co to takiego? — zapytał zdławionym głosem, drżącemi rękoma rozwiązując sznurek.
I naraz, nie panując już zupełnie nad sobą, zaniósł się niepohamowanym, bezmyślnie szczęśliwym śmiechem. Widział banknoty, szeleściły mu w palcach — różnokolorowe, tęczowe papierki, czerwone i szare papiery procentowe, serje o wielu podpisach... Zaczął liczyć, mylił się, znowu zaczynał i zupełnie zapomniał o obecności Zeny. Wszystko straciło dlań znaczenie prócz tych pieniędzy które wracały mu życie, wyrywały z rąk śmierci. Na twarzy ukazał się zwierzęcy prawie wyraz, oczy błyszczały na czoło wystąpiły krople potu.
Zena z wielką uwagą śledziła każdą zmianę na jego twarzy. Z przerażeniem stwierdzała, że w niej samej, w głębi duszy budzi się okropne uczucie wzgardy na widok tego objawionego bez żadnej osłony instynktu życia. Nie znała dotąd żadnych przejawów życia z odrazą więc patrzyła na coś tak zwierzęcego, tak niskiego, tak nieoczekiwanie wynurzającego się z duszy człowieka, którego ona wyniosła, na najwyższy stopień ideału Nie umiała jeszcze jasno określić swego uczucia, lecz w te kilka chwil zarysował się i runął piedestał z człowiekiem, którego