Zwierzę, które leżało przed nami, przerażało rozmiarami i siłą. Był to mieszaniec ogara i brytana, smukły, dziki, wielki, jak młoda lwica. Teraz nawet, gdy leżał martwy, z olbrzymiego pyska unosił się błękitnawy płomyk, a ogniste pierścienie jaśniały dokoła małych, głęboko osadzonych, okrutnych ślepiów. Przesunąłem dłonią po gorejącym pysku; gdy ją podniosłem, palce moje zaświeciły w ciemności.
— Fosfor — rzekłem.
— I jak sprytnie spreparowany — rzekł Holmes, — wąchając nieżywe zwierzę. — Nie wydaje żadnej woni, któraby mogła stępić węch zwierzęcia. Sir Henryku, zawiniliśmy bardzo, narażając pana na taki przestrach, i przepraszamy najmocniej. Byłem przygotowany ujrzeć psa, ale nie podobnego potwora. A nadto mgła nie pozwoliła nam przyjąć go tak, jak zamierzaliśmy.
— Ocaliliście mi życie.
— Naraziwszy je najpierw na niebezpieczeństwo. Czy może pan utrzymać się na nogach? Ma pan tyle siły?
— Dajcie mi jeszcze łyk koniaku, a będę gotów do wszystkiego. Tak! A teraz pomóżcie mi się podnieść. Cóż panowie zamierzacie teraz?
— Zostawić pana tutaj. Na dzisiaj już dosyć dla pana przygód. Poczekaj pan tu chwilę, a potem jeden z nas powróci z panem do zamku.
Sir Henryk usiłował stanąć; chwiał się jeszcze na nogach i był bardzo blady. Doprowadziliśmy go do skały, na której usiadł, drżąc na całem ciele i ukrył twarz w dłonie.
— Teraz musimy rozstać się z panem — rzekł Holmes. — Trzeba dzieło doprowadzić do
Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/223
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.