Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Była blada, ale ożywał ją wyraz niesłychanego podniecenia, oczy gorzały w blasku księżyca. Nagle wszakże rozwarły się szeroko, patrząc z osłupieniem, a usta jego rozchyliły się, drgając. W tej samej chwili Lestrade krzyknął przeraźliwie i padł twarzą na ziemię.
Zerwałem się na równe nogi; zdrętwiała dłoń moja zacisnęła się dokoła rękojeści rewolweru, czułem, że umysł odmawia mi posłuszeństwa, na widok strasznego widma, które wyskoczyło z mglistej fali.
Był to pies — pies czarny jak węgiel, olbrzymi, taki, jakiego dotąd nie widziały oczy żadnego śmiertelnika. Otwarta jego paszcza zionęła ogniem, ślepie iskrzyły się, jak gorejące głownie, z nozdrzy buchały płomienie, a migocące płomyki strzelały z sierści na całym grzbiecie.
Nigdy rozgorączkowane majaki chorego umysłu nie mogły spłodzić nic równie dzikiego, przerażającego, szatańskiego, jak ten czarny potwór, który wypadł z poza tumanów mgły.
Olbrzymie zwierzę długiemi skokami pędziło ścieżką, tropiąc ślad naszego przyjaciela. Widok tego zjawiska tak nas oszołomił, że zdrętwieliśmy zupełnie i fantastyczne zwierzę minęło nas, zanim odzyskaliśmy przytomność.
Holmes i ja daliśmy ognia jednocześnie, a zwierzę zawyło straszliwie, co było dowodem, że jeden z nas przynajmniej strzelił celnie. Wszelako nie zatrzymało się, lecz pędziło dalej w szalonych skokach. Wtem spostrzegliśmy w blasku księżyca, jak sir Henryk odwrócił się, stanął, wzniósł ręce w górę, ruchem przerażenia i wpatrzył się w straszliwe widmo, które go ścigało.