Dotąd mogłem się posiłkować raportami, które wysyłałem do Sherlocka Holmesa. Teraz wszelako dobiegłem w opowieści swojej do punktu, w którym zmuszony jestem zaniechać tej metody i zaufać znów własnym wspomnieniom, przy pomocy dziennika, jaki wówczas prowadziłem. Kilka wyjątków z tego dziennika przypomni mi szczegóły owych scen, wyrytych w mej pamięci niezatartemi zgłoskami. Powracam tedy do ranka nazajutrz po naszym nieudanym pościgu więźnia i po innych szczególnych przygodach śród moczarów.
Dzień posępny, mglisty, drobny deszczyk pada nieustannie. Cały zamek jakby spowity w chmury, które unoszą się od czasu do czasu, a z poza nich widać falistą równinę moczarów, cienkie, srebrzyste pasemka przygodnych, z deszczu powstałych, strumyków, które spływają ze stoków wzgórz, i odległe głazy, lśniące, gdy światło padnie na ich wilgotną powierzchnię.
Smutno i ponuro — w zamku i na świecie.