Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbrodni po drugiej, stopniowo upadał coraz niżej i łaska boska tylko ocaliła go od ręki kata. Ale dla mnie, panie, pozostał zawsze malcem o jasnych kędziorach, którego, jako starsza siostra, piastowałam. Dlatego właśnie, gdy uciekł z więzienia, panie, wiedział, że jestem tutaj i że mu nie odmówimy pomocy. Gdy przywlókł się w nocy do nas, wycieńczony znużeniem i głodem, ścigany przez dozorców więziennych, co było robić? Ukryliśmy go u siebie, karmili i pielęgnowali. Potem pan powrócił i bratu zdawało się, że będzie bezpieczniejszy śród moczarów, niż gdzieindziej, dopóki cała ta wrzawa, wywołana jego ucieczką, nie ucichnie. Tam też się ukrywa i co drugą noc upewnialiśmy się, czy Jest jeszcze i stawialiśmy świecę w oknie; jeżeli odpowiadał takim samym sygnałem, mąż zanosił mu trochę chleba i mięsa. Z dnia na dzień spodziewaliśmy się, że pójdzie dalej w świat, ale dopóki tu był, nie mogliśmy go opuścić. Oto cała prawda, jakem uczciwa chrześcijanka, i przyzna pan, że nie mój mąż tu zawinił, lecz ja, bo to, co uczynił, zrobił przez wzgląd na mnie.
Mówiła szczerze i poważnie.
— Czy to prawda, Barrymore? — spytał sir Henryk.
— Tak jest, panie, szczera prawda.
— Trudno, nie mogę ci mieć za złe, żeś przyszedł w pomoc żonie. Zapomnij moich poprzednich słów. Wracajcie oboje do siebie, a jutro rano pomówimy jeszcze o tem.
Po ich wyjściu wyjrzeliśmy znów przez okno. Sir Henryk otworzył je na oścież, a zimny wiatr