Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mogłem wezwać pana, nie wyjawiając tych wszystkich faktów, a powiedziałem już powody, dla których chciałem milczeć. Zresztą... zresztą...
— Dlaczego się pan waha?
— Są okoliczności, wśród których policjant angielski najbieglejszy i najbardziej doświadczony, nic poradzić nie może.
— Czy pan przypuszcza, że te wypadki mają styczność ze światem nadprzyrodzonym?
— Nie twierdzę tego stanowczo.
— Ale takie jest przekonanie pańskie?
— Po tej tragedji opowiadano mi o rozmaitych wypadkach, których niepodobna podciągnąć pod zdarzenia zwykłe, pospolite i naturalne.
— Naprzykład?
— Dowiedziałem się, że przed tą straszną nocą wiele osób widziało na wybrzeżu zwierzę, którego opis zgadzał się zupełnie z powierzchownością złego ducha z Baskerville’u. Zwierzę to nie da się zaliczyć do żadnego znanego gatunku. Wszyscy przyznają, że miało pozór straszny, fantastyczny, nieziemski. Wypytywałem się tych ludzi: wieśniaka, kowala i dzierżawcy. Wszyscy jednakowo odmalowali złowrogie zjawisko. Było to najdokładniejsze wcielenie psa piekielnego, podług opisu legendy. Trwoga panuje w całej okolicy i mógłby się chełpić ze swojej odwagi ten, ktoby w nocy zapuścił się na moczary.
— A pan, jako człowiek nauki, czy wierzy w istnienie jakichś nadprzyrodzonych faktów?
— Ja sam nie wiem, co mam o tem sądzić.
Holmes wzruszył ramionami.