Strona:Żywe kamienie.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mego. Sprawowałem nieraz straż i na pokojach: wysztywnion i skamieniały w słup, — jak trzeba. A z sercem rozłopotanem pod zbroją, przed oczyma Pani, która tak często, tak bardzo często przebiegała przede mną: — liczne miała sprawy na pokojach swoich. Jeszcze dziś słyszę te jej nucenia zdala, te szumy płaszcza, te szelestki i stąpania miękkie, gdym stał tam wysztywnion i skamieniały w słup — a coraz to bledszy i bledszy przed uśmiechem Pani. A przedsię nikim byłem dla niej, kamieniem u muru, patrzącym bywało i na ramiona jej nieosłonięte wcale, i na pierś otwartą... — na nogi przymykałem oczy, — ku zdziwieniu Pani: — bo to był znak życia we mnie jedyny. — Niewolno nam, straży zamkowej, przemawiać do nikogo na świecie, oprócz króla samego. Zabawiało to Panią przystawać przede mną z pytaniem: czemum taki blady, i baczyć na milczenie moje, oczyma zgadywać odpowiedź niemego; a dotykać rozmaicie zbroi mojej: niby, czym człek żywy czy głaz... Jeszcze dziś widzę przed sobą te rozchylone usteczka, oczy pod rzęs zatuleniem i ten uśmiech na policzkach, gdzieś tu, koło dołecz...! — gdym stał tam wysztywnion i skamieniały w słup, i coraz to bledszy i bledszy przed tym uśmieszkiem Pani... Aż zwaliłem się ciężko do jej nóg w rynsztunku całym, — a chłop jestem duży. — Nie dopuściła Pani, abym zczezł z tej tęsknoty... Więcej nie powiemć goliardzie. Bo i nie godzi się więcej powiadać o kobiecie rycerzowi... A teraz zważ: — i ja zastawiłem miecz, aby płaszcz strojny kupić. Zważ dalej: — i na tym