Strona:Żywe kamienie.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Tam się zabijają na rynku, a on tu w myślach podatki z biedy ludzkiej żyłuje!“ — oburzy się do głębi pani płatnerzowa.
I mimo tuszy, duchem snać krzepka, potoczy się żwawo pod miecze nieomal same.
„Panowie!“ — rozkłada ramiona matrony, — „panowie, opamiętanie miejcie!.. Nie tak się rozstrzyga sprzeczki o Muzy!“
Rad nie rad burmistrz biedz za nią musi: nie daj Boże, zasieką i babę na rynku.
„Gdzie też dobrodzikę ponosi, na miłosierdzie Boskie?! I jakie tam znowu Muzy komu w głowie? Panowie tu juszą o — skoczkę piękną.“
I wysapał z brzucha ostatnią pasyę na wszystko, co się od rana dziś w mieście dzieje:
„Owóż Muza, jaka nawiedziła dziś mieszczan i rycerzy! Tymczasem jeszcze, — baczę, — bez kapelusza.“