Strona:Żywe kamienie.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ra głowę jak z wosku, w onym wianku włosów na ciemieniu ni to w koronie cierniowej. Z opadłą powieką a boleściwem rozchyleniem warg czai się śpiewak przodowny na nutę organów, rozstawia dłonie braciom na baczenie, — czeka z intonacyą:

O, fidelis anima!
clama de profundis
te terrenis fugito
rebus et immundis.

I zawiał dłońmi, niczem mewa białemi skrzydłami:
„A! — a! — a! — a!... A! — a! — a!... biadają dusze czyscowe w mnichów lamentacyi.
Wtórzył im rycerz piersi swych przyjękiem. Póki nie wytrzymał tego dłużej na sobie. Podjął głowę z nad grobowej płyty i jął przypominać swe czyny chwalebne. Tem się wszakże i zmarłe obwołują z trumien: w onych tu napisach grobowcowych naokół. Nie z pychy czynią to zmarłe, przypominając się sprawiedliwości bożej, a dla ulgi w męce czyscowej.
Przypominał tedy i on swe zasługi; odliczał je Bogu, jakby wypisując je na grobowcu swoim:
„Wielkoludów dwóch srogich zabiłem! — krzywdy ludzkie pomściłem! — wielem życia człeczego zratował! —
Zmyliła mu wiarę skruchy niedoskonałość.
A w złej skrusze oczy jego, jak i dusza rozpierzchliwe, ujrzą nagle zdala, pod ścianą kościoła,