Strona:Żywe kamienie.djvu/441

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I objąwszy go wpół przed oczyma żaków, błaga ich nieomal:
„Zleczcie mi go chłopcy, bo starość moja bezradna jest przed Acedią duszy młodej. Jeśli cieniem samego siebie ma się wałęsać po klasztorze, raczej tańczyć mi go nauczcie. Bo tańczyć brat Łukasz (widziałem) nie umie wcale“.
Zapalił wraz żaków ten apel do ich władz dusznych, — już okrążają mnicha.
Lecz on nachylił się tymczasem przeorowi do ucha i szepce coś tajemniczego, wskazując po za się, — w ciemności, za ołtarzem.
„Zwidy to i zmory, bracie, — przerywa mu ojciec. — Z żądz zatajonych rodzą się one wszystkie“.
Opadły przeora żaki, w gwałtownem rozciekawieniu: co też się mnichowi zwiduje po ciemnościach?
„Powiada, że na fletni mu wciąż przygrywa w uszach, a podczas i wyskakuje przed niego, — pląsający na kopytkach swoich“.
Faunus! — odgadują żaki radośnie. — Pan!
„Ci!..“ — zgromić ich musiał przeor za takie uradowanie się w kościele.
„Że zwid, wiadomo, — tłómaczył za wszystkich żak najroztropniejszy. — Aleć i taki bodaj nawet, — nie z piekła on rodem. Bowiem święty Antoni wywiódł ich z ciemności pogaństwa; sami się o to doń zgłosili na pustyni egipskiej“.