Strona:Żywe kamienie.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z norek wystawiają mnichy bure swe kaptury z za uchylonych drzwi celi każdej. „Joculatory?!“ — rozlegają się szeptania ich radosnej alteracji.
Przemówiły samotnictwa przedgrobowe schrony.
Pojął przeor niebezpieczeństwo grożące ich duszom. I nachmurzył się cały. Jakże bo przepędzić od furty tamtych włóczęgów — w taki czas ulewny?!
Brat furtjan dopowiada tymczasem nowiny swoje, długie snadź dzisiaj i niezwykłe:
„O trumnę igrce u furty proszą. I o ciała kamrackiego pogrzebanie w klasztorze... Czego żadną miarą uczynić wszak nie możemy?“ — kończył z wyczekującem a bystrem zapatrzeniem się w oczy przeora.
„A któryż to z nich zmarł? Jakowej igry mistrz?“
Doskoczy furtjan i przez dłoń w trąbkę szepnie przeorowi:
„Goliardus sam!“
„Aa?!...“ — aż się stary w tył zatoczył, pod same okno celi. By ztamtąd dopiero zdumione oczy zawiesić na obrazie u klęcznika:
„Matko Przenajświętsza?!...“
A potem już tylko gestami pokazuje, przypomina bratu furtjanowi, że wszakże dziś przed południem goliardus tu w celi był, tu owo na skrzyni siedział, gęśle oto swe (jakby w śmierci przeczuciu) kościołowi za votum zostawił.
Przytwierdza, potakuje wszystkiemu brat furtjan. A ręce jego splecione i pobożnie zwisła głowa zdają się wygłaszać tę medytację: — „Śmiercią samą i gro-