Przejdź do zawartości

Strona:Żywe kamienie.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A że przytem mnichom podwakroć w swych słowach urągnął, więc się przeor obraził. Poniechał księgi, którą ucieszyć chciał było goliarda; na bok ją odłożył, dłonią przyklepał: — niech leży, skoroś taki!
I kroczy znów po celi, z sobą gada, sobie przytakuje.
„Kto wedle ciała po świecie chadza, wedle ciała błądzi, temu nawet wieści o rzeczach z ducha ledwie musną ucho na gościńcu, gdy trafem koło niego przewieją — ku naszym samotniom! Kto wedle ciała chadza i błądzi, ten choćby cudem nawet natrafił na jaki skarb ducha, zagubi potem w pamięci nawet drogę ku niemu, — jak Parsifal sam za młodu, który otrokiem był pono raz na Monsalwacie... Tyżeś w piekle i czyścu duchem był i rozproszył to potem po gościńcach świata, — komu innemu na dopełnienie.“
Goliard zwieszał głowę.
Tem mocniej prężyła się głowa starca, już wcale teraz nie roztrzęsiona brodą. Odmładzała ją myśli ożyłość w słowie. (Martwą, bez tonu jest i mądrość nawet sama w księgach, i klerków samotna nad księgami zaduma!). Po wielomiesięcznej ciszy klasztoru, w obcowaniu z nieoświeconymi braćmi jedynie, nadarzyło się oto klerkowi echo — ku zadumie głośnej. — Dziwnie pełnym, organowo zasobnym w ton, wydał się w tej chwili bratu Łukaszowi głos przeora:
„Kto ducha oświeceniem w sobie nie wywyższy, oddaleniem od zgiełków świata nie skupi i duchem na szukanie rzeczy z ducha nie pójdzie, — ten, chociażby i ,czysty prostaczek’ wobec Boga i Muz,