Strona:Żywe kamienie.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawsze przed Bogiem, — za co ma od nich pieśni i muzykę, jeszcze piękniejsze od mniszych.“
„Ojcze, ja nie oślepłem, chocia...!“
Wzniesieniem dwóch palców mówić mu przeor nie dozwala.
„Ojcze, ja doznałem...!“
„Nakazuję ci, bracie Łukaszu, milczenie w mowie innej nad pędzle i farby, aby tem wymowniejszą stała się przed Bogiem. Im głębsze doznanie, tem cichsze milczenie, — i w modlitwie. A kto pracuje, modli się, — powiada święty Bernard.“
Poczuł się mnich pod mocną ręką: wracała mu ufność do samego siebie.
A gdy stanęli u furty, śmiało ujął krzyż kołatki. Przepuszcza ich brat furtjan z palcami na ustach, a drugą dłonią na piersi. Zamknęły się za nimi wrota świata, okoliły mury milczenia.
Bacznie spogląda przeor na krok jego słaniający się i to drżenie co chwila, które nim wstrząsa bezwiednemi już może wspomnieniami doznań na świecie. Każe mu iść za sobą do piekarni, na ławie sadza, sam mu przynosi kubek mleka i bułkę. Długo trzyma to mnich w garściach obu, nie spożywając przecie; choć mu bułka, jeszcze ciepła, nie zakwasem niecki pachniała, lecz dobrocią samą.
I nie posilając się jadłem wcale, krzepił się oto chleba dotknięciem: — ustępowała z czoła bladość miesięczna.
Gdy wtem odstawi nietknięty posiłek na ławę. „Szkatuła moja kwestarska! — szepnie. I w pałąk