Strona:Żywe kamienie.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
J

Jeszcze organów basy dudnią głucho z otwartych wrót fary, gdy na rynku biją już piszczkowie w bębny i świszczą cienko na fletniach. Taki tłum odpustowego ludu wysypał się rychło z kościoła, że omal nie starczyło miejsca na boisko uciechy.

Skokiem, wyrwańcem chynie tanecznica na dywan rozesłany. I spręży ramię, targnie bębenek, a tak na nim rozdygota dzwonki, że, choć sama murem stoi, drgają wszystkie jej żył tętnem. Bardzo twarde piersi ma rybałtka piękna! A łyski i strzelistość przyczajonych oczu wagantki wyzywają ludzi osiadłych, chichoczą w twarz smutkom wszelkim.
Aż się zerwie w podrygach szereg wesołków, ramion zczepieniem na przedzie zwity w rej rozkolebany: tak miękko i pląśnie suną zwinne chłopcy, wyrzucając w takt swe ciżmy długodziobiaste i dzwoniąc sarniemi uszami wesołkowych kapturów.
Skoczka przodem krzepczy, — wraz przybladła na twarzy, jakby wartkością krwi ruszonej aż bolesna.
Bacche!“ — wrzaśnie ktoś tam w tłumie, jakby zdjąwszy ten okrzyk z niemych warg dziewczyny.