Strona:Żywe kamienie.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nawet patrzeć?... Więc poza siebie obejrzyj się czemprędzej, bo kochanie twe, w życiu niegdyś najmocniejsze, tu cię dogania, po linie, pewnie w złych przeczuć lęku, by cię pożegnać w tej chwili może ostat... Słysz, ten huragan oklasków! — za to, żeś się zachwiał tak okrutnie, a nie zleciał przecie; że znów suniesz dalej z oczyma utkwionemi w dal...“ — „W imię Ojca, Syna i Ducha!.. Ni pod się, ni od się, ni po za się; a tylko przed siebie, przed siebie wciąż! — ku tamtej wieży, — gdzie cel!..“ — „Spadasz?!.. Leć, na łeb na szyję!“
A tu śmierć, przewiawszy wróżbą i pogrozą nad płochemi głowami tych igrców wszystkich, nie grozę zostawiła po sobie, lecz oto jakby większe jeszcze ciepło i przytulność śród nich. Zadomowienie dobre ogarnia nawet tych wagantów w gospodzie przydrożnej. Chce djabeł, byśmy kochali życie całą przytulnością serc naszych.
Zaś to lgnienie do chwilki by najlichszego istnienia tak wypełnia piwnicę całą, że owo i ten zapach beczki a wyszynku jakoweś macierzyste ma w sobie wonie: rzekniesz łono spokoju i wytchnienia. Owiało to zda się nawet te kury na dymniku. Ocknie się raz po raz któraś z nich, strzepnie piórami, strzyknie na izbę i, rozepchnąwszy sąsiadki, usadza się lubo na zadrzemanie, otuchy pełne. Tam zasię, w złotym blasku oliwnicy, rozgwarzyli się ludzie: serdeczne, rzewliwe głosy w przerywanej wciąż gawędzie i ciszy, — jak to przy chorym, gdy się lęki w nadzieję obrócą: — tak gwarzyć rada otucha człecza.