Strona:Żywe kamienie.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i głupi zarazem z tym kolcem w nosie. Niedźwiednik szczęka łańcuchem, a drągiem usuwa ludzi.
„Nie drażnić bestyi!“ — doprasza się wciąż.
U komina go ułożył, jakby wielkie futro z ramion na ziem cisnął. Wtedy dopiero obnaży głowę i pozdrowi gromko wszystkich kamratów.
„Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!“
Taki to piękny obyczaj miał: — z nad Odry szedł z niedźwiedziem swoim.
Przysiadł się do stołu, spracowaną głowę obciera z potu i rozpytuje poczciwie każdego, jak mu też igra dziś poszła, ile pan Bóg zarobić pozwolił. Człeczysko było spokojne, a kompan wszystkim najlepszy. O sztuki nigdy się nie spierał.
Czyniły to tymczasem żaki z zaciekłym ferworem dysputacyi: — tak na nich podziałało wejście panów żonglerów. Ledwie ich uspokoił siłacz gruby; ozwał się jednak dziwnie cienko, głosem zdziwionego rzekniesz dziecka:
„Które żadnej igry nie czynią, — żaki, — rozgwarzyły się najgłośniej, jaka sztuka Bogu i ludziom milsza i na jaką modłę sprawować się winna. Jeszcze mnie te żaczki siły zechcą uczyć po łacinie!“
Nabijała się tymczasem gospoda. Zapóźnione waganty ściągały powoli. Zwlekali się kuglce z wymyślnemi sprzętami swoich popisów. Wokół stołów szastać się jęły i rybałtki, których sztuka na rynku nieznaczna, a zarobkowanie po ulicach inne. Zanosiło od nich jak od tego niedźwiedzia, tylko na lepko, na słodko, To tchnienie przykrych olejków roz-