Strona:Żywe kamienie.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wychylają się z onych domostw na śróddroże wykusze dumne, migocąc błyskami szyb w ołowiu. Dołem zaś, dla obwieszczenia zasobności kuźnic po tych wnętrzach, wystawiono u wrót niejednych kolczugę lub karacenę świeżo zdziałaną, miecz zaledwie ukuty, lub tarczę śpiżowemi ozdobami wypukłą.
Przy jednej takiej zbroi zatrzymał się mimowoli. Prostsza ona o wiele od innych, dawnego obyczaju surowością. Koncerz jej oburęczny zda się nad miarę sił ludzkich: szukaj ramion i chłopa na zamachnięcie się takiem toporzyskiem obusiecznem! Pawęż, za którą i konny by się ukrył, — czarna, w srebrne ćwieki. Kolczuga, z grubych pierścieni skuta, ma w sobie głuchą, żagwistą czerwoność miedzi, czy rdzy. Ujrzyj takiego zdala na koniu, a wyda ci się jak w żarzy świętego Jerzego.
Zrazu nie zdawał sobie goliard sprawy, co właściwie przykuwa mu oczy do tych narzędzi rycerskiego utrudzenia, których, na wspak żonglerom, na ogół nie lubił, odnosząc się do nich ze wzgardliwą niedbałością klerka. — Nagle:
„Czerwona zbroja?!..“ — błyśnie mu w pamięci. — „Toż to Parsifalowej kolczugi barwa! — jak o tem wszyscy opowiadają żonglerzy... Czyżby ten płatnerz taki rozmaszysty człek był, że dla okazania, co kuźnia jego zdziałać zdolna, ukuł oto jakby Parsifala samego zbroję, — nikomu z żywych na pożytek, — lecz ot: na pokaz tylko i na pochwałę w ratuszu?“