Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kiej narobiłaś zamętu, to teraz szukaj na jutro dwóch kosiarzy, ja stanę trzeci!... A spiesz się, bo jak koniczyna stwardnieje, to jej i przez pięć dni nie damy rady.
Dziewczyna stanęła zamyślona.
— Jeszcześ tu?... A ruszysz się głupia...
Dziewczę, jakby popchnięte niewidzialną siłą, poleciało, zejść ojcu z oczu. Stanęła na drodze — myślała.
— I jakże ja mam szukać chłopów. Pójdę, powiem, a oni w śmiech. Gdzie Jędrek, zapytają. A jabym się wolała pod ziemię skryć, jak iść po Jędrka, zaczepiać go i pierwsza do niego zagadać.
Pod ziemię, powtórzyła zrozpaczona, pod ziemię. Ach, żeby to święta ziemia przyjęła i przykryła mnie i mój ból i mój wstyd i wszelakie męki, co mi gniotą serce!...
Święta ziemia zadudniała! Obejrzała się, stanęła jak wryta, zalękniona, że tchu złapać nie mogła. Gościńcem biegły na nią dwa wielkie konie. Na jednym siedziała bokiem młoda panna, na drugim panicz. Jechali razem. Panicz wrażał ślepia w młodą pannę.
Przejechali — Wikta miała tyle siły i przytomności, że się skłoniła, pochylając rękę ku