Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lowania dziewczyna. Rada była śmiać się i dokazywać, lecz ją jakiś smutek brał, że nie mogła... Zamyślona pochyliła głowę, ręce założyła za siebie, ciężko jej było na sercu, smutno w duszy, pusto dokoła. Stanęła przed drzwiami izby — zaparte! Matusi nie miała, ojciec pojechał na termin do Krakowa, dziewka pognała bydło, ona jedna sierota na bożym świecie.
Niedawniuśko przychodził Jędrek, grał na harmonii, przytupywał, śmiał sic, zęby szczerzył i świadczył — okrutnie świadczył. Przybiegały rówieśnice, dokazywały, ciągnęły chłopaka, a on tylko w nią wlepiał ślepia. A ona?... Na nią rzucono uroki, zobaczyła panicza i utonęła w nim. Utonęło jej serce i oczy, i myśli i pamięć i wszystko. Panicz stoi wciąż przed nią i uśmiecha się jak »kusy« zmieniony w królewicza! Oczy wypatruje za paniczem, myśli lecą za nim, serce drży do niego!... Jędrek odszedł i mówią, że nie wróci — nigdy. I ona nie pójdzie po niego — nigdy — nie zobaczy go — nigdy!... »Nigdy« — szumiało jej w uszach, świdrowało w sercu, stało przed oczyma jak strach. Zaczęła się bać tego »nigdy« okrutnie. Otworzyła drzwi, wpadła do izby, zalała się łzami, kryjąc głowę w poduszki. Czuła się bar-