Przejdź do zawartości

Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drzewa, w górze słońce, białe chmurki na niebie — i ona jedna.
— Sama, jednuśka na Bożym świecie — szeptała. — Nikogo wele mnie. Jędrek się odczepił... I dobrze się stało... Dobrze się stało — powtórzyła głośno, aby zdusić gniew i żal rodzący się w jej sercu. — Dobrze i nie żałuję tego! Gdzie on teraz może być?... Może z chłopakami w karczmie? A może u Maryny siedzi?
Zakłuło ją pod żebrem, że aż się zatoczyła, lecz wstydząc się samej siebie na złość się rozśmiała.
— A niech siedzi, a mnie da święty spokój!... Terazem ci swobodna jak ten ptak, mogę lecieć gdzie mi się podoba i polecę, choćby na kraj świata...
— Nie na kraj a do dworu, do mego królewicza, napaść ślepia jego widokiem, nacieszyć głosem, wesołością, dobrocią i wszystkiem, co w nim jest.
Poszła żywo w stronę dworu.

(Dok. nast.)
Sewer.