Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zacięta z niego sztuka!... Wiktuś, przekonasz się.
Dziewczynę drażniły przepowiednie towarzyszek; przyspieszyła kroku, aby się od nich uwolnić i przybiedz do kościoła. Tam ją czeka rozkosz. Na jej wspomnienie serce dziewczyny rozkosznie się ściskało. Wbiegła szybko po kamiennych schodach i stanęła u wejścia na cmentarz...
Drewniany kościółek otaczały stare lipy szumiące, wśród nich białe nagrobki odcinały się od zielonej murawy. Kobiety i dzieci otaczały ciemny drewniany kościółek, strojąc go we wzorzyste kwiaty swych szkarłatnych chustek. Z poza ścian kościoła, przedostawały się tony organów, poważnie jęczące. Uroczystość panowała przy cichym akompaniamencie szumu w górze lip.
— Przepadło — szepnęła Wikta — nie dostaniemy się do środka.
— Musimy! ludzie nas puszczą gwoli feretronów.
Maryna, jako najstarsza, wysunęła się pierwsza, za nią szły drugie sznurkiem. Kobiety, zobaczywszy dziewczęta od feretronów, usuwały się im, robiąc drogę.