Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/06

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nigdy jeszcze wóz żałobny nie zolbrzymiał tak,
Nigdy jeszcze tak nie czerniał wielki krzyża znak,
W wieczność poszedł mąż natchniony z tej drużyny bratniej,
Której pierwszy pokłon — Bogu, grobom był — ostatni!...

Czuję dreszcze i pot krwawy, wodzę błędny wzrok,
Twarz mi blednie, czoło blednie i omdlewa krok,
Słuch wytężam... Cisza senna wzdłuż krainy Lecha,
Tyle grzmiało pieśni wielkich — dziw żadnego echa!...

Drzemią pola Maratonu, pełne ciszy, snu,
Dzisiaj żadnej pieśni gończej nie zabraknie tchu...
Jęki dzwonów się kołyszą na powietrza lali,
Płyną w ciszę... giną w pustce — Sardes się nie pali!

Nie żal Ciebie mi, Pieśniarzu! choć porzucasz nas,
Nie żal Ciebie, że odchodzisz — w sam odchodzisz czas!...
Na wezgłowiu z laurów spoczniesz w swych praojców grobie,
Wizje złote, mary złote, będą śnić się Tobie.

W sam czas, w sam czas pieśni Twojej zatrzymał się dech,
Chciałbyś arfy swej pieśń słyszeć — nie schwyciłbyś ech —
Po przeżytych dniach dzisiejszych — po minionych dobach,
Precz — precz od nas, dusze wielkie!... lepiej, lepiej w grobach!!...

Kazimierz Gliński.