WŁODZIMIERZ PERZYŃSKI: SĄD.
CHCIAŁBYM WIDZIEĆ TEN DZIEŃ, W KTÓRYM UMRZE ŚWIAT,
GDY ZIEMIA, MARTWA BRYŁA LODU, SPADNIE NA SŁOŃCE,
KIEDY OGNIEM CZERWONYM ZAPALĄ SIĘ GWIAZDY ŚPIĄCE
I CZAS BĘDZIE SIĘ W TRUMNĘ Z PŁOMIENI KŁADŁ.
TEN WIELKI, ŚWIĘTY DZIEŃ, W KTÓRYM NERON-BÓG
SPOJRZY NA POŻAR SWEJ ROMY I ROZKAŻE,
PÓJŚĆ HUFCOM ARCHANIELSKIM ZA NAJDALSZE CMĘTARZE
Z KRZYKIEM ZMARTWYCHWSTANIA W PLANET PŁONĄCYCH STÓG...
WIDZĘ GO... WIDZĘ... OTO USIADŁ NA KRÓLEWSKIM TRONIE
O SŁOŃCE OPARŁ STOPY, NA ŁZY I SKARGI GŁUCHY,
Z KAMIENNYM CHŁODEM W OCZACH, Z PIEKĄCYM BÓLEM W ŁONIE,
PRZED NIM W KRWAWEJ ŁUNIE POŻARU WINĄ SIĘ DUCHY...
SŁYSZĘ ANIOŁÓW PŁACZ I SZATANÓW BLUŹNIERCZE ŚMIECHY
ON SĄDZI... LUDZKIE ŁZY CZERNIĄ MU SERCE ŻAŁOBĄ.
SMUTNY PRZEBACZA NAJCIĘŻSZE I NAJKRWAWSZE GRZECHY
I Z GORYCZĄ UŚMIECHA SIĘ DO SIEBIE NAD SOBĄ.