i tysiąca zalet, wojna go starła na miazgę. Goudon, dajmy mu spokój. To trup.
Zaledwie senator puścił klamkę, stracił odrazu grunt pod nogami. Dziesiątki lat zasad i pracy, homeryckie boje o światło, prawdę i sprawiedliwość, cała niezłomność i posągowa rzymskość jego oblicza moralnego — wszystko to uległo umorzeniu. Czem też on teraz jest? Co z niego zostało? Zawisł w przestrzeni, a pod nim, na dnie poczwarnej otchłani kłębiło się w oparach krwi, w dymie pożarów, w obłędzie zatracenia, jakoweś niepojęte mrowie, sabat potępieńców, w którym nie poznawał nic swojego, nic ludzkiego. To nie była jego ojczyzna, to nie była Francja...
Rozejrzał się po wspaniałym salonie — do stu osób, w ogromnej większości dobrych znajomych, słuchało mówcy w radosnem podnieceniu z kieliszkami w ręku. Paul Thiriet, deputowany z Montmelon, z nieporównaną swadą opiewał chwałę odstępstwa, żonglował jak kuglarz mamidłem jedności narodowej, zdradzał, kłamał i brnął przez płytkie wody frazesu, aż wspiął się na same szczyty bezwstydu... Oskarżał. Piętnował. Kogo? Wczorajszych przyjaciół. Okrzyki, grzmot oklasków — teraz obiecuje zwycięstwo. Zdrajca. Psubrat...
— Posłuchaj Goudon, twoja nieodżałowanej pamięci małżonka, kobieta kochana i mądra, powtarzała ci — ileż razy — gdyś chorował z powodu jakiegoś głupstwa czy świństwa, które się przydarzyło w pałacu Burbońskim czy Luxemburgu...
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/67
Wygląd
Ta strona została przepisana.