Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

..Zabłądziła w nieznajomem mieście, śpieszy na dworzec i nie może trafić — ucieka. Za wszelką cenę, za cenę życia musi ukryć gdzieś papiery, które ukradła. Czuje za sobą pogoń, wszyscy przechodnie patrzą na nią podejrzliwie. Byle dopaść... Gdzież ten dworzec? Dworzec ucieka przed nią, kryje się chytrze w labiryncie nieznanych ulic, odzywa się to tu, to tam, dalej, bliżej gwizdem parowozów, łudzi cierpkim czadem węglowym. Słyszy za sobą wołanie zdyszanych, biegnących ludzi — Złodziejka! — To ona! Ona! Łapaj! Trzymaj! Terkoce za nią, zacina się, strzela motocykl policyjny. Ach, dworzec... W tłoku oddziału bagażowego widzi zdaleka okropną głowę w kraciastej czapce sportowej, wysterczającą ponad wszystkie głowy. — Pan nie wie, o której odchodzi pośpieszny do Kolonji? — Za dziesięć minut, łaskawa pani! Długie wstrętne palce chwytają zwitek — jaka ulga...
...Ubiera się pośpiesznie, wciąga pończochy, ręce jej drżą z odrazy. W głębokim fotelu klubowym sterczą jasnokościste cienkie kolana, rozwala się brzuch rozdęty, pajęcze piszczele rąk, splątane długiemi palcami, rozparte śpiczastemi łokciami, fajka dymi w zębach. Maleńkie, wysadzone, czarne oczka, tępy nos, skąpe, sterczące szczeciny wąsów, płaska, łysa czaszka, obleśny uśmiech kanalji zbrodniczej.
— Jak pan chce, ale zapowiadam, że kraść dla pana nie będę. Co pan tylko chce — byle nie to.
— Będziesz robić wszystko co każę. Musisz! Zrozumiane?