Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ta twarz zdręczona budziła w nim żałość niezmierną. Jak ulżyć jego cierpieniom? Wytrysły mu z oczu łzy, zaszlochał — nie nad sobą przecie, jemu już wszystko jedno, wszak wie, że umiera — ale tamten... i poczuł wyraźnie, że Niemiec ściska jego rękę, że ją gładzi łagodnie w prostej, serdecznej pieszczocie — snać usłyszał był jego płacz.
Kapitan Déspaix ożył. Stało się w nim, jakgdyby ktoś zdjął mu z piersi głaz tłoczący — odetchnął głęboko. Potężne wzruszenie serca ogrzało go, wróciła dawno pożegnana nadzieja. Opamiętał się, zaczął zbierać myśli, szybko roztwierała się w nim pamięć, zda się już nazawsze zamkniona.
Dlaczego ma umierać? Jest tylko ogłuszony, porażony. Ta idjotyczna francuska mina, strzelona haniebnie za krótko... no i przywaliło go po pas. Zresztą prawa ręka zapewne złamana... Może i noga... To nic jeszcze. Nadewszystko dolega ziemia...
Niemiec stęknął ciężko, głowa jego szarzała niewyraźnie na tle jasnej smugi śniegu. Déspaix wyciągnął ostrożnie zdrową rękę i dotknął nią twarzy Niemca, pogładził. Usłyszał w odpowiedzi przeciągły, żałosny jęk wdzięczności i jakieś bełkotanie, w którem przebijały się słowa francuskie.
Nadspodziewanie dla siebie samego kapitan Déspaix przemówił. Było to dziwne i radosne. Wracało życie. I nagle ujrzał najwyraźniej tę ostatnią chwilę. Przeszukując z patrolem zdobyte pozycje, napotkał w chodniku trzech Niemców. Wypadli na