Strach...
Wypełzał niewiadomo skąd i snuł się po świacie jak subtelny, niedostrzegalny gaz, szerzył niepokój, budził widma nadchodzącego nieszczęścia. Każde jutro stawało się niepewne. Co rano gorączkowo przerzucano szeleszczące płachty i szukano w dziennikach złej nowiny. Oczekiwali jej wszyscy, wszędzie. Tajemniczy strach nie zna granic, frontów, narodów, przebiega ziemię jak wicher. Nie zna prawych ani grzesznych, przyjaciół ani wrogów.
Nikt mu się nie oprze, każdy go odczuje po swojemu. Krąży śród znękanej rzeszy ludzkiej w pogłoskach, w legendach, w potwornych plotkach. Nikt im nie daje wiary, ale każdy chwyta je chciwie i niesie dalej. Nikt im nie zaufa, ale już dawno zatraciły się miary, któremi dzielono prawdę od złudy. Ten czas był jak przyśniony, świat uczynił się fantastyczny, któż mógł osądzić co było możliwe, co niemożliwe? Więc i najgrubsza plotka-pleciuga miała swoje znaczenie, po niedługiej rozwadze odrzucał ją człowiek rozumny, ale już się o nią otarł, pomyślawszy nad głupstwem bodaj przez jedną
Strona:Żółty krzyż - T.II - Bogowie Germanji (Andrzej Strug).djvu/145
Wygląd
Ta strona została przepisana.
IX