Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Diabelnie mało — pokiwał głową.
— I osiemnaście tysięcy długu — dodała.
— Psiakrew... Cóż... ja mogę... pójdę choćby kamienie tłuc na szosie... Hm... Ale przecie masz takich bogatych krewnych. Oni ci chyba nie dadzą przymierać głodem?... Nawet nie wyobrażam sobie, by taka pani Symieniecka mogła spokojnie patrzeć, jak jej siostrzenica mieszka w podobnej klitce.
— Ale ja więcej długów robić nie mogę.
— Więc nie pożyczać. Mogą po prostu... pomóc.
— Nie, Ew, nie licz na to.
— Dlaczego?
— Po pierwsze słyszałeś, jak mnie przyjęła twoja rodzina...
— To są świnie! — wybuchnął.
— Nie o to chodzi, ale nie chcę więcej narażać się na coś podobnego. A po drugie jałmużny od nikogo nie przyjmę.
— Zaraz wielkie słowo jałmużna — skrzywił się, jednak już nie wracał do tego tematu.
Obiad zjedli w małej kawiarence, po czym wyprawiła Ewarysta do hotelu, a sama poszła szukać mieszkania według wynotowanych ogłoszeń. Po kilku próbach w śródmieściu, gdzie żądano najmniej siedemdziesięciu złotych, a za używalność kuchni wymagano dopłaty, rozpoczęła poszukiwania już wyłącznie na przedmieściach. Wybrać coś było bardzo trudno. W nowoczesnych kamienicach stawiano wysokie ceny, w starych zaś były takie warunki higieniczne, o jakich dotychczas nawet nie miała wyobrażenia. Cuchnące i brudne klatki schodowe, zupełny