Przejdź do zawartości

Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy pan śpi jeszcze?...
Służący obejrzał się bezradnie.
— Gdzie jest pan? — przeraziła się Bogna.
— Pana aresztowali — wykrztusił.
— Co? — krzyknęła.
W tej chwili nadbiegła Jędrusiowa i od razu wybuchnęła płaczem. Całowała Bognę po rękach, powtarzając:
— Moja biedna panienka, moja nieszczęsna... moja biedna...
— Kiedy pana aresztowali?
— Wczoraj w południe... Takie nieszczęście.
Jedno przez drugie zaczęli opowiadać. Bogna usiadła na jakimś krześle i zaciskała zęby, by nie rozszlochać się przy nich, by oprzytomnieć. Przyszło dwóch cywilnych i komisarz. Wsiedli do taksówki i pojechali. Pozwolili panu zabrać trochę bielizny, ale pisać, ani telefonować, nie. Pan bardzo gniewał się, a stróż i windziarz, którzy wyszli na ulicę, słyszeli jak komisarz kazał szoferowi jechać do Urzędu Śledczego.
— Zostawcie mnie samą — cicho powiedziała Bogna.
Przez kilka minut siedziała nieruchomo, później wstała, bezmyślnie przeszła przez całe mieszkanie i zatrzymała się przy telefonie.
— Trzeba działać, trzeba działać — powtarzała półgłosem, jakby chcąc zmusić się do skupienia myśli.
Aresztowanie to jeszcze nie znaczy uwięzienie. Nie należy tracić nadziei. Przede wszystkim porozumieć się z Jaskólskim. Tak, przecie po to zatrzymała się przy telefonie.
Połączyła się z centralą Funduszu:
— Czy mogę mówić z panem prezesem Jaskólskim?