Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie ma rady, musimy sprzedać nasz plac na Saskiej Kępie — zadecydował.
Spodziewał się ze strony Bogny nowych protestów, lecz ku jego zdziwieniu zgodziła się od razu i ponieważ plac był zapisany na jej dawne nazwisko, sama załatwiła wszystkie formalności z nowonabywcą.
Oczywiście nie mogło być mowy, by do takiego mieszkania wystarczyła jedna służąca i postanowił wziąć lokaja, zatrzymując Jędrusiową jako kucharkę.
— Opamiętaj się, Ew — tchórzyła Bogna — zbankrutujemy. Nie stać nas na taką stopę życiową. Twoja pensja nie wystarczy.
Wydymał wargi:
— Jeżeli nie wystarczy, to najlepszy dowód, że musi się zwiększyć. Cóż ty sobie wyobrażasz, że ja przez całe życie zostanę na takiej pensji?... Zresztą damy sobie radę. Oszczędzaj, ile można na przykład na jedzeniu, na gazie, węglu. Tego nikt nie widzi, ale każdy widzi, jak mieszkamy i jak się ubieramy.
Przenosiny i urządzenie się w nowym mieszkaniu prowadzone były w dużym pośpiechu, gdyż na piętnasty czerwca, to jest na dzień imienin Bogny, Malinowski chciał urządzić wielkie przyjęcie. Zdążyli na czas dzięki temu, że prawie połowę mebli, dywanów i t. p. dostali na raty.
— Kiedy my to spłacimy! — martwiła się Bogna.
— O, jakaś ty nudna — irytował się — to już moja sprawa. Przypominaj mi tylko terminy. O nic więcej cię nie proszę.
Wkładał ręce do kieszeni i kiwając się naprzód i w tył, dodawał sentencjonalnie: