Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie formy, by nie obrzydzić sobie wzajemnie wspólnego życia. Nieprawdaż, najdroższa?...
Rozbawiło to Bognę i rozczuliło. Początkowo zdawało się jej, że Ewaryst poważnie wygłasza to swoje exposé małżeńskie, zrozumiała jego zamiar: chciał ją pouczyć, zabierał się do jej wychowywania, kochany chłopak, a zrobił to tak prostodusznie, tak poczciwie.
— Ależ tak, tak, mój jedyny — zarzuciła mu ręce na szyję.
Przygarnął ją mocno i po kilku pocałunkach zapytał półgłosem:
— A może byśmy się tak udali na spoczynek?
— O!... Jesteś taki... uroczysty — szepnęła.
— Przecie to nasza noc poślubna.
— Tak, najdroższy...
— Nie żałujesz?...
— Nie, nie... kocham ciebie, nawet wiedzieć nie możesz, Ew, jak bardzo cię kocham.
— I ja ciebie, najdroższa.
— Mój jedyny, mój chłopaku...
Krew tętniła gwałtownie w jej żyłach, oczy zasnuwały się nieuchwytną mgiełką, powietrze chwytane ustami między jednym a drugim pocałunkiem było ostre i drażniące. Zły nastrój minął, a przyszła noc, jak morze uderzające falami rozkoszy i zapadające się w głębię nieprzytomnego wyczerpania i bezsiły. Po wieczornych smutkach, po szarych refleksjach, po dniu, z jego dokuczliwym posmakiem gorzkich zamyśleń — nie zostało śladu.
Ranek wstał jasny, pogodny, słoneczny. Na gałęziach drzew przed domem odbywał się masowy koncert wróbli, których świergot przenikał przezroczyste powietrze milio-