Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bierze pod uwagę, czy jego ukochana posiada majątek, czy nic... Nie afiszuje się jej miłością!...
A jednak może powiedzieć?... Rozbić w drzazgi wszystko! Za jednym zamachem!..
Pokusa była zbyt silna. Nie słyszał już wcale co mówiła pani Bogna. Jej głos roztapiał się mu w uszach w huczącym tętnie krwi.
— Więc popełnię podłość, więc nawet zdyskredytuję się w jej oczach, ale powiem!... Wszystko jedno!...
— Panie Stefanie! — ocucił go jej okrzyk — co panu?
— Mnie?... Nic...
— Pan tak zbladł?! Boże, pewno kawa za mocna. Ta Jędrusiowa nigdy nie umie... Panie Stefanie?...
Przesunął ręką po twarzy. Czoło było zupełnie mokre.
— Ależ nic mi nie jest... — wyjął chusteczkę i wytarł czoło.
— Może pan się położy. Czyżby znowu coś z sercem?
Zaśmiał się, lecz urwał kaszlem, gdyż śmiech brzmiał ochryple:
— Wszystko dobrze. Przepraszam panią.
— Drogi panie Stefanie! Tak się przestraszyłam.
Powiedziała to z taką serdecznością, że obezwładniło go to do reszty. Wypił szklankę wody, którą mu przyniosła.
— Już lepiej? — zapytała.
— Dziękuję.
W przedpokoju rozległ się dzwonek.
— Już pójdę — zerwał się z miejsca — mam dużo listów do napisania.
Nie puściła go: