Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sem nawet przywiązania i podziwu. Ilekroć jednak wzajemne stosunki schodziły z terenu kwestyj ogólnych, naukowych, koleżeńskich, towarzyskich na grunt bardziej osobisty — natychmiast cofał się. Nie chciał poznawać, gdyż nie lubił, by jego poznawano. Miał w sobie jakieś zabawne poczucie sprawiedliwości, które kazało mu się rewanżować otwartością za otwartość, wyznaniami za wyznania. Unikał zatem kontaktu, a dotyczyło to nie tylko mężczyzn, lecz i kobiet. Będąc na trzecim roku architektury omal nie ożenił się z jedną z koleżanek, dlatego tylko, że umiała nie mówić z nim o sobie i o nim. Wszystkie romanse, jakie miał, a nie było ich wiele, kończyły się zawsze jego ucieczką przed narastającą intymnością, przed postępującym poznawaniem się. Jakże mało ludzi posiadało zdolność zachowania swego wewnętrznego życia dla siebie i tej samowystarczalności duchowej, która pozwala na niewdzieranie się w cudzą psychikę, a przynajmniej nieobwieszczania swoich poznań i odkryć słowami.
Dotychczas przy Jagodzie czuł się bezpieczny. Teraz wysilał swą pomysłowość, by znaleźć jakiś dobry wykręt i czym prędzej stąd wyjść. Jagoda jednak mówił dalej.
— Wiecie, że i ja was szanuję. Cenię już chociażby z urzędu, jako zwierzchnik, waszą inteligencję, kulturę, wiedzę, uczciwość... Nie, nie, nie przerywajcie, nie dla komplementów to wyciągam. Wprost przeciwnie. Chcę właśnie powiedzieć, że się bardzo mylicie w swoim sądzie o Malinowskim. Irytujecie się, gdy on załatwia interesantów, gdy napuszonym tonem z nimi rozmawia. Ale on jest w porządku. Reprezentuje instytucję i jako urzędnik państwa ma prawo i obowiązek zaznaczyć godność swoich