Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale stał przy oknie tylko chwilę i powrócił między sympatyczne sprzęty, od których nie dzieliła go teraz harda matrona z córką. Wyszły one tymczasem z obraźliwym pośpiechem do ostatniego pokoju.
Pan Jastrząb podniósł z fortepianu Bulwera, którego tam zostawiła Irena, i obejrzał go okiem znawcy na wszystkie strony.
— Takie książki nie mają wartości — rzekł nareszcie.
— Bulwer ma wielu zwolenników — wtrącił skromnie pan Hordliczka.
— Być może. Ale kto kupuje podobne książki? Pożyczają się zwykle z ręki do ręki. Książki wogóle, to inwentarz zupełnie niewdzięczny. Można tu zaledwie polecić bogatą oprawę, albo, co najwyżej, oprawę jednakową; księgozbiór bowiem w jednakowej oprawie daleko łatwiej sprzedać.
Panu Hordliczce dziwnem się zdawało stanowisko, z jakiego gość jego zapatrywał się na literaturę piękną, wydało mu się cokolwiek niejasnem i dlatego zaniechał dalszej w tym przedmiocie rozmowy.
Kamień spadł mu z serca, kiedy się pan Jastrząb nareszcie żegnał. Obawiał się ataku do ostatnich drzwi, za któremi byliby napewno źle przyjęci. Ale gość złożył nadspodziewanie broń przed uwagą, że w tym pokoju leży chora staruszka.
Po wyjściu do sieni spojrzał pan Jastrząb oszklonemi drzwiami do kuchni.
Ujrzał tam Julię.