Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czowały jego skronie, wichry ze wszystkich stron rozwiewały mu włosy, strzykająca piana morska padała na czarną jego brodę, podzwrotnikowe słońce paliło jego oblicze, a wszystko to razem zahartowało całą jego istotę. Rys za rysem występował przedemną podczas tego opowiadania jego dobrego charakteru.
Kiedym wyzdrowiał nieco, przyszła kolej opowiadania na mnie. Jakże zupełnie odmienny obraz rozwinąłem przed nim! Dzieciństwo spędzone między przysmakami i lalkami na miękkiem łonie pieszczącej matki, wypłynięcie na fale życia bez wiosła, bez kompasu, bez celu, nareszcie podróż do obczyzny bez celu...
A jakże ciasnem było pole moich wspomnień! Jego tułały się po szerokim, bożym świecie, moje zaklęte były w Supowskim zamku i jego okolicy. Zamiast światowych miast, kupa szarych wież, zamiast preryj i dziewiczych lasów, zdziczały park, zamiast okrętów zbutwiała łódka w zielonej pleśni gnijącego stawu.
A jednak doktór Wolny zajmował się bardzo mojem opowiadaniem. Zauważyłem, że dość go zajmuje cicha rodzinna idylla, którą mu odtworzyłem: być może, że łagodne barwy tego obrazka upoiły jego wzrok, zmęczony przykrem światłem obcokrajowych panoram, które się biegiem tylu lat przesuwały koło niego.
Mianowicie zdaje mi się, że go w tej naszej idyli zajmuje pewna smukła postać, która, być może, podczas gdy to czytasz, odłożyła na chwilę jakie zby-