Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tniej stacyi w tym powozie ołowianą kulką swe życie romantyczne zakończył.
Ale obecnie tworzył ów powóz ramę pięknego obrazu.
Siedział w nim pan Jastrząb, trzymając, na kolanach płowowłosą córeczkę, a obok niego trzymała panna Hordliczkówna drugie Jastrząbiątko, które do niej przylgnęło od pierwszego spojrzenia sercem całem. Piękna ta grupa spoglądała w nieobjętą dal pięknej okolicy, rozkładającej się koło nich w blasku letniego słońca, który igrał wszędzie, jak wyraz spokoju na twarzy dojrzałej pięknej kobiety.
Widok taki budzi w naszem sercu czystą, niezamąconą wesołość. Przy uśmiechu dziewczęcia i wiosennych kwiatów budzą się w sercu naszem jakieś nieukojone pragnienia, uśmiech kobiety więdnącej i jesiennego krajobrazu, otulonego tchnieniem melancholii, wspomnieniem zwiędłego piękna.
Złociste morze kłosów falowało i szumiało tu i owdzie, upstrzone wokoło modremi kwiatami bławatków i polnego maku, tych charakterystycznnych kwiatów łata, pogardzających rosą i cieniem, patrzących na świat płomiennem, radosnem okiem.
Nawet Rozyna, siedząca na koźle obok stangreta, obracała oczy na prawo i na lewo, a blask słoneczny dodawał jej bladej twarzy i martwemu oku żywszego i radośniejszego wyrazu.
Dolina, w której z pośród gęstych drzew owocowych wyglądał szczyt szwajcarski wychwalanego