Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie może im dla nawału pracy domowej, po części zaś dla swego prostego wychowania na wsi, dać tej towarzyskiej, łagodnej ogłady, jakąbym chciał obdarzyć swoje małe skarby. Postanowiłem więc przyjąć dla nich guwernantkę.
Pan Jastrząb zamilkł; oczekiwał prawdopodobnie, że pan Hordliczka, domyśliwszy się, o co chodzi, ułatwi mu propozycyę. Ale on bawił się kłopotliwie zaręczynowym pierścieniem, który dotąd szczęśliwie ocalał w kombinowanej licytacyi.
— Wymagania moje są skromne. Życzyłbym sobie trochę francuskiego, muzyki, delikatniejszych robótek kobiecych... za kilka dni odjadę z dziećmi do swego małego folwarku, który kupiłem sobie w rozkosznej, wesołej okolicy, i spędzę z niemi część lata na zdrowem wiejskiem powietrzu, zdala od gwaru miejskiego. Guwernantka pojechałaby z nami. Zamieszkałaby z dziećmi i Rozyną w osobnem skrzydle, gdzie mogłaby podzielić podług uznania czas swój na nauczanie dzieci i własną pracę i zabawę. Ofiarowałbym jej za to zupełne utrzymanie, a oprócz tego pensyę miesięczną.
I znów umilkł mówiący, ale i tym razem roztargniony słuchacz nie przestał się bawić swoim pierścieniem. Pan Jastrząb przysięgał sobie w duszy, że ściągnie tę błyszczącą zabawkę przy najbliższej okazyi własnoręcznie z palca Hordliczki, choćby mu przyszło sprzedać ten jeden tylko pierścień.
— Pomyślałem sobie — mówił z tłumionym gniewem — że córka pańska, ta młodsza, byłaby wy-