Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ku, który się przy staranniejszem badaniu przedstawiał jako mieszanina cienia i kurzu. Tak, kurz pokrywał tu wszystko, jak śnieg zimowy pejzaż.
Malowidła ścian ginęły pod siwemi całunami kurzu; kurz ważyła zakurzona bogini sprawiedliwości, stojąca na środkowej skrzyni; w zawiejach kurzu tonęły książki pod nią; oblicza starych prawników w okrągłych ramach pociły się kurzem, którego się niemało nałykały za życia; jak fantastyczny utwór kurzu wyglądała zwiędła na oknie rezeda, a szkło okien zasłonięte było gęstą mgłą kurzu, tak, że się przez nie tylko z trudem przebijały smugi blado-żółtego światła, ożywione wirującym kurzem i kreślące na podłodze dziwnie pokręcone obrazki starożytnych ozdobnych kratek.
A kiedy się raźnym ruchem mych rąk otworzyły drzwi niektórej skrzyni, jakież się tu szczególne życie makulatury przedstawiało mym oczom! Jakby ze strachu zadrżały okładki fascykułów, kurz wirował w przegródkach, wystraszone pająki uciekały w najtajniejsze zakątki swej przędzy, a tu i owdzie zatrzepotał się lękliwie mól, delikatny motylek registratury.
O, boska estetyko przyrody!
Ty, która posadziłaś błyszczącego kolibra na ognistym kwiecie tropicznego lasu, któraś otuliła kosmatym śniegiem polarnego niedźwiedzia, a szarego dropia puściłaś wśród szarych, nieskończonych pól, dałaś także królestwu starego papieru szczególnego motylka, wyciąwszy mu skrzydełka z najcieńszej ma-