Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyż się pani moja nie domyślasz? — zawołał rozmiłowany — słodko jest choć pomówić o niej!
Weszli do komnaty ochmistrzyni, która szydersko się rozśmiała.
— Co ci w głowie? Wybijże to sobie — rzekła — przekonać się mogłeś przecie, że ona ani na ciebie chce patrzeć!
— A ja czekam aż się zmiłuje — dodał Dudycz — i właśnie myślę, że czas na trzeci podarek, który dwa poprzedzające zakasuje.
— I po nim królowa cię znowu pośle do Kmity — rozśmiała się ochmistrzyni.
— Nie, teraz już nie — rzekł wesoło Dudycz. — Zmieniło się położenie.
Ochmistrzyni litościwie na niego spojrzała.
Zamechskiej, która zmęczona usiadła, w istocie żal być musiało biednego Dudycza.
— Szkoda mi cię — rzekła tonem protektorskim. — Jeżeli kiedy się może co zmieni, nie wiem, ale do tej pory ja nie widzę nic takiego, coby wam było korzystnem.
— Ależ król się ożenił? — odparł Dudycz — jasna rzecz!
Zamechska spojrzała w stronę ku pokojom Bony, i wskazując je ręką, szepnęła.
— Tak, ożenił się, ale na przystęp do żony i poznanie się z nią bliższe pozwolenia ztamtąd nie ma. Nasza stara zła, zła i roznamiętniona