Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda że on bardzo piękny? O! ja go kocham od dawna i on też kochać mnie musi. Nieśmiały jest. Spoglądałam często na niego gdy jechał przy mnie, ale rzadko zwrócił oczy w tę stronę... obawiał się! Tyle tysięcy ludzi na nas patrzyło.
Z tych tysiąców, prawda Kätchen? on najpiękniejszy, on najpierwszy? O! jak ja kochać go będę!
Hölzelin milczała, niekiedy ruchem głowy nieznacznym to potwierdzając, to dając czuć, że słuchała bacznie.
— A starą królowę — szepnęła — widziałaś ją?
Elżbieta uśmiechnęła się jak wprzódy.
— Patrzałam na nią ciągle — rzekła. — Mówiono mi, że zazdrosną jest o serce syna, którego kocha bardzo, ale się przekona, że ja, ja pomagać mu będę do kochania jej... musi być łaskawą na mnie. Oblicze ma surowe, groźne, ale się dla mnie rozjaśni ono, gdy pozna jak dobrą będę córką dla niej.
Zamilkła nieco i myśl wróciła znowu do narzeczonego.
— Kätchen, uważałaś ty jak mu na tym koniu przy moim powozie było pięknie? Ani książe Pruski, ani ten drugi z nim się mierzyć nie mogli. Wyglądali jak pachołkowie.
Rozśmiała się.