Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ci, co ją znali, łatwo sobie tłómaczyli smutek, z którym się nie kryła. Żartobliwe, nieustające szczebiotanie towarzyszki, niekiedy widocznie przykrem było Dżemmie, krzywiła się, odwracała, ale miejsca swego opuścić nie chciała.
Monti parę razy spróbowawszy z nią zawiązać rozmowę nadaremnie, nie odebrawszy odpowiedzi, został na miejscu milczący, pożerając ją oczyma.
Była tego dnia cudnie piękną w swoim czarnym stroju, z tym smutkiem tragicznym na twarzy, który wśród ogólnego wesela odbijał tem wyraziściej.
Dość długi czas upłynął, a przed oknem się nic nie odmieniło; lud przepływał gwarząc, niektórzy stawali, aby się Włoszkom przypatrzeć — znajomi podchodzili pozdrawiając je. Od czasu do czasu w Rynku, na drodze do zamku zjawiał się jezdny głośno opowiadając co słyszał. Gdzie był młody król, gdzie orszak prowadzący narzeczoną; a że w ścisku i tłumach nie obchodziło się bez wypadków, ukazywały się to prowadzone napowrót do zamku skaleczone konie, to ludzie, którzy szwankowali i musieli się wycofać z pocztów.
Już dobrze zpołudnia, znajomy Dżemmie i Biance, ulubiony sługa młodego Augusta, dworzanin Merło, który do orszaku jego się nie liczył, ale był do posyłek na zamek przezna-