Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu się z powiek wyskakiwać, tak Dżemmę niemi pożerał.
— Ta więc jest! — szepnął.
Ponieważ miejsc było niewiele, a dwie panny królowej twarzyczkami wabiły przechodzących, do drzwi się zaczęto dobijać. Natychmiast Monti porzucił kupca, a Dudycz poszedł bronić najętej izby... Ale to się okazało nader trudnem i Petrek musiał wyjść do sieni, aby tam walkę stoczyć broniąc progu i przystępu do Dżemmy.
Panowie bywający na dworze, cudzoziemcy, którzy mieli protekcyą Bonera, Decyusza i innych Dudycza znajomych, cisnęli się gwałtem. Petrek nie wiedział jak się opierać. Jakkolwiek go to wiele kosztowało, kilku starszych ichmościów wpuścić musiał.
Piękna Włoszka na żadnego z wchodzących nawet oczu nie zwróciła. Bianka za to wesoła, trzpiotowata, rada gdy ją kto wyzywał, śmiała się i odpierała zaczepki po włosku i po polsku z odwagą wielką. Kilka razy zamknęła usta Montiemu, który zamilkł nadąsany, bo śpiewał lepiej i prezentował się pokaźniej niż dowcipował, a upokorzonym być nie lubił.
Wśród tego gwaru upłynęło dosyć czasu, i w ulicach nagle ruch się zwiększył, tłum stojący w porządku począł się ściskać pod domy.
— Jadą! jadą! — wołano ze wszech stron.
Był to ów orszak młodego króla, którego