Przejdź do zawartości

Stasia/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Szeliga
Tytuł Stasia
Pochodzenie Światełko.
Książka dla dzieci
Wydawca Spółka Nakładowa Warszawska
Data wyd. 1885
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
N

Na polu, wicher jesienny otrząsał ostatnie liście z konarów tu i owdzie czerniejących drzew. Lodowaty deszcz padał bezustannie, zamieniając grzązki czarny grunt Sandomierskiej ziemi w szkaradne błoto. Ciężko było koniom wybrnąć z głębokich jam i kałuży na gościńcu, wiodącym od miasta do wioski; ciężej jeszcze, biednym ludziom przebywać pieszo tę drogę, na której stopy wpadały jak w bagna.

Pomimo tej pory, nie sprzyjającej podróżnym, na gościńcu, od strony miasta, toczył się zwolna powóz, zaprzęgnięty czterema gniadoszami. Od wioski zaś, szła kobieta, w szarą płachtę obwinięta, niosąc na rękach duży jakiś pakiet, pod osłoną płótna zgrzebnego. Powóz przechylał się wśród wybojów to na prawo, to na lewo, niby okręt na morzu. Furman zachęcał konie głosem i biczem, ale biedne zwierzęta, zabłocone po uszy, sapały tylko ze zmęczenia, zaledwie mogąc się wlec krok za krokiem.
Kobieta, ze swym ciężarem, wybierała napozór suchsze, ale mimo tej przezorności, co chwila zapadała w błoto i, choć zimno było dojmujące, na twarzy biedaczki krople potu mięszały się z kroplami deszczu, a może i łzy rozpaczy znalazłyby się na tem znękanem obliczu, gdyby ktokolwiek popatrzył uważniej na nieszczęśliwą.
Buty jej, błotem oblepione, zmoczona na plecach płachta, brzemieniem nieznośnem przygniatały ją, czyniąc prawie niepodobieństwem dalszą drogę. Kobieta westchnęła ciężko, przycisnęła do piersi zawiniątko i powiodła wkoło siebie wzrokiem ginącego, który szuka jakiegobądź ratunku. Powóz nadciągał powoli, wreszcie zrównał się z nią niemal. Kobieta postąpiła krok ku podróżnym, wołając:
— Stójcie, w imię Boga, zmiłujcie się, ludzie!..
Furman jechał dalej, ale z powozu dano mu rozkaz zatrzymania koni, i młody mężczyzna wnet otworzywszy drzwiczki, wyskoczył na drogę, zapytując kobiety:
— A czego to wam trzeba?
— Litości, panie! szłam do szpitala, chora jestem okrutnie, dziecko, ot, malutkie przy piersi, i otom ustała... Już nie mogę ani krokiem dalej... ratujcie...
Zaledwo wymówiła te słowa, straszna bladość powlokła jej policzki, zachwiała się i, gdyby nie pomoc młodego pana, byłaby padła twarzą na ziemię.
Niewiele myśląc, pan wziął ją na ręce i przeniósł do powozu. W powozie siedziała jego młoda żona, która natychmiast poczęła nacierać skronie omdlonej wodą kolońską. Tymczasem, w zawiniątku coś się poruszyło, zaskrzeczało.
— Moje dziecko, córeczka moja, Stasia... — szepnęła kobieta, otwierając oczy. Ale zaraz je znów zamknęła. Młoda pani delikatnie wyplątała dziecinę z więzów płachty i wzięła ją na kolana. Mąż jej kazał furmanowi jechać co prędzej. Wieś już była niedaleko. Konie, czując stajnię, pociągnęły żwawiej.
Zajechano przed dwór piękny i duży; służba wybiegła na spotkanie państwa. We wszystkich piecach ogień płonął wesoły, wieczerza zastawiona na stole oczekiwała przybyłych. Ale dobrzy młodzi małżonkowie przedewszystkiem zajęli się chorą. Przeniesiono ją do garderoby, położono do łóżka, rozcierano ciepłemi serwetami. Niestety, starania te przyszły zapóźno. Nie odzyskała już przytomności biedaczka i nazajutrz wieczorem umarła.
— Dziecko wezmę za własne — rzekła litościwa pani, co też potwierdził jej mąż najchętniej.
Tak tedy mała Stasia znalazła wypadkiem opiekunów w państwu Różyckich, dziedzicach wsi Dębiany.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Czarnowska-Loevy.