Sprawa Dołęgi/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Weyssenhoff
Tytuł Sprawa Dołęgi
Rozdział XIX
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1917
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa; Lublin; Łódź; Kraków; New York; Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIX

Arnold Helle bywał niebezpieczny w wybuchach gwałtownego humoru, ale te zdarzały mu się głównie wtedy, gdy nie widział innego sposobu wyjścia z zawikłania. W przeciwnym razie przyjmował złe wiadomości zimno i w pięć minut miał już gotowy plan obrony przeciw losowi. Czasem plan ten zmieniał po namyśle, choć pierwsze rzuty były zwykle najtrafniejsze. Miał też pewne względy dla żony, którą dawniej bardzo kochał zmysłowo, a obecnie szanował, jako zaufaną i rozumną sojuszniczkę.
Skoro dowiedział się od żony o całej prawdzie, zmarszczył się i parę razy przeszedł wzdłuż pokoju. Rzekł nareszcie, wcale niespodziewanie, z błyskiem uśmiechu w oczach:
— Ha! Krew burzliwa... moja córka..
Potem zażądał wszystkich listów Zbarazkiego, przeliczył je i schował do pugilaresu; osobno umieścił w kieszeni list bezimienny. Przyrzekł następnie, że z Marynią nic do czasu mówić nie będzie ani o tych listach, ani o Zbarazkim. O uczuciu zaś córki był już dawno i dobrze powiadomiony. Pocałował żonę w czoło i rzekł:
— Postaramy się to urządzić. Jaka szelma pisała ten ostatni list, to rzecz ciekawa, ale drugorzędna. Ważniejsze są listy Zbarazkiego. Mam nadzieję, że to porządny człowiek.
Rozstając się z żoną, wiedział już, co uczyni.
Rozmówić się osobiście ze Zbarazkim, pokazać mu jego listy i zapytać, co mają oznaczać — był to sposób zbyt prosty i niezgrabny. Wiedział zresztą, że Andrzej, parę dni temu, wyjechał z rodziną do Waru. Trzeba było znaleźć do porozumienia się ze Zbarazkim uczciwego pośrednika; przyszedł mu na myśl Jan Dołęga. Helle wiedział o przyjacielskich stosunkach tych dwóch kolegów; wiedział, że Dołęga jest autorem projektu sieci dróg bitych; że pojedzie zapewne tymi dniami do Waru. Wiedział i pamiętał wszystko, co mogłoby mu się kiedyś przydać, a samego Dołęgę znał nieźle, bo go spotykał na posiedzeniach i w towarzystwach kolejowych.
Napisał wnet do dyrektora biur kolejowych, w których pracował Dołęga, prosząc, aby mu przysłał, jeżeli może, pana Jana z pewnymi aktami 1 objaśnieniami do nich; a że z dyrektorem był w zażyłych stosunkach, uprzedził go, że nie tylko prosi o te akta, ale i o tego posła, bo ma do niego inny interes, związany ze sprawą dróg bitych.
Skoro więc zjawił się Dołęga, niby urzędownie, z powierzonymi mu ważnymi dokumentami, które tę misyę usprawiedliwiały, Helle przyjął go z dobroduszną uprzejmością. Po odłożeniu papierów na bok, rzekł:
— Przyznam się, że pragnąłem z panem pomówić jeszcze o czemś innem, i dlatego prosiłem waszego dyrektora, aby panu, a nie komu innemu, powierzył te akta. Chodzi mianowicie o szosy, któremi pan się zajmujesz. Jest to sprawa istotnie ważna. Znam też pański memoryał i projekt, oba są znakomicie ułożone.
— Jednak pan prezes nie dowierzał tej sprawie wówczas, gdy rozmawiał o niej z Andrzejem Zbarazkim — rzekł Dołęga — więc sądziłem...
— Widzisz pan... wtedy nie mogliśmy się porozumieć: wpadliśmy w dyskusyę zasadniczą. Wogóle wyznać panu muszę, że... nie zupełnie wierzę w robotę tych panów. Szkoda, że pan sam nie udałeś się wtedy do mnie. My, technicy, inaczejbyśmy to między sobą rozwinęli.
Helle powtarzał często: »my technicy«, był to jedyny tytuł, którego lubił używać.
— Nie wiem — ciągnął dalej — co ci panowie z Petersburga przywiozą... gdyby jednak otrzymali koncesyę, służę moim udziałem pieniężnym.
— Spodziewam się tego i wówczas — rzekł Dołęga uradowany — znając pańską ofiarność i obywatelskie uczucia; dlatego sam namówiłem Andrzeja Zbarazkiego, aby się do pana udał.
— A czemuż pan sam nie przyszedłeś, panie Janie? Widzisz pan: dzisiaj w dwóch słowach dochodzimy do zgody. Wprawdzie przeczytałem pana operaty, których przed rozmową ze Zbarazkim jeszcze nie znałem.
— Pochlebia mi to i bardzo mnie cieszy — rzekł Dołęga. — Mając zapewnione pańskie poparcie, jesteśmy już dużo silniejsi. A jest to sprawa...
— Do sprawy już mnie pan piśmiennie przekonałeś — przerwał Helle — ale jeżelibyś pan chciał technicznie rozmówić się o tem, będę miał w przyszłym tygodniu u siebie dwóch inżynierów z Petersburga, z których jeden mógłby nawet wiele nam pomódz. Może pan pozwolisz do nas na obiad, a wtedy pogadamy fachowo.
— Niezmiernie żałuję, panie prezesie; zobowiązałem się pojutrze jechać do Waru, na roboty, które tam rozpocząłem.
— Do Waru? do Zbarazkich?... Może i Zbarazcy już wyjechali?
— Tak jest.
Ruchliwe muskuły twarzy Hellego ułożyły się w maskę zasępioną, czub nasunął się na czoło. Milczał przez chwilę, potem rzekł wolno, cicho, jakby do siebie.
— To szkoda. Mam do nich ważny interes.
Dołęga, wybornie usposobiony poprzedzającą rozmową, ofiarował natychmiast swoje usługi. Wtedy Helle wlepił w niego swe żółte oczy, dobrodusznie i smutnie migocące pośród żółciowych pęcherzy.
— Ha, panie Janie, skoro się tak składają okoliczności, to i ja mogę mieć do pana prośbę. Ot, jak się to w życiu zdarza: dziś ty mnie, jutro ja ciebie potrzebuję... Miałem pana zawsze za wyjątkowo zacnego i poważnego człowieka, a jeżeli nie mam prawa do pana przyjaźni, to proszę w każdym razie liczyć na moją.
Przechylił się nerwowo na fotelu i wyciągnął kościstą rękę do Jana, który uścisnął ją z sympatyą, choć przeczuwał, że się posuwa do delikatnych i kłopotliwych wynurzeń.
— Skoro Andrzej Zbarazki jest pana przyjacielem... wszak tak?
Dołęga potwierdził.
— Skoro więc jesteście w przyjaźni, m usiał on tam zwierzać się panu z uczuć i zamiarów.
— Panie prezesie, nikt mnie nie upoważnił...
— Nie, nie, panie Janie, nie żądam wcale zdrady zaufania, owszem, proszę o dyskrecyę. Domyślasz się pan, że chodzi tu o moją córkę. Otóż — uprzejmości i zabiegi księcia Zbarazkiego każą mi przypuszczać, że jest moją córką zajęty. Ponieważ jednak książę Zbarazki dotychczas nie mówił nic w tym sensie ani ze mną, ani z moją żoną, — trzeba tę rzecz wyjaśnić — i tutaj liczę na pana.
— Podejmę się chętnie pańskich zleceń — odrzekł Jan, kręcąc się trochę na krześle — ale proszę o zlecenia zupełnie określone.
— Najzupełniej określone. Zanadto mnie pan znasz, aby sądzić, że pragnę tego związku dla jakiegoś zaszczytu. Nie w takich już czasach żyjemy. Gdybym chciał, tobym córkę, która po mnie dziedziczy cały majątek, wydał za jeszcze większego księcia, bo każda wielkość jest względna. Ale, z drugiej strony, nic nie mam przeciw Zbarazkiemu, skoro jest porządnym człowiekiem i podoba się moim kobietom. Tylko o moją córkę starać się trzeba jawnie, albo wcale się o nią nie starać.
Dobroduszność ustąpiła zupełnie z oczu i z postawy Hellego.
— Oględne jakieś zaloty, znikanie, ukazywanie się znowu — to sposoby dobre dla bab-kokietek, ale nie dla mężczyzny. Daje to powód do głupich komentarzy i do intryg.
— Cóż się takiego stało? — spytał zdziwiony Dołęga.
— Oto co się stało — rzekł Helle — dobywając bezimienny list z kieszeni i rzucając go gwałtownie na stół — moja żona znalazła dzisiaj ten gałgan, zaadresowany do mojej córki. Na szczęście nie doszło to do rąk Maryni. Przeczytaj pan.
Dołęga przeczytał i rzekł:
— Jakiś nikczemnik...
— To wiem, że nikczemnik i to mnie nie dziwi. W mojej pozycyi ma się wielu nieprzyjaciół i nieraz odbieram anonimy. Rzucam je do pieca. Ale ten dowodzi czego innego. Dowodzi, że już imię mojej córki dostało się na psie języki z powodu niewyraźnego zachowania się księcia Zbarazkiego... Czy nie mam racyi?
— Ma pan słuszność — odpowiedział Dołęga po pewnem wahaniu.
— Chodzi więc o to, aby list ten pokazać Zbarazkiemu i zapytać, co o nim sądzi. Czy pan to zrobisz?
Dołęga spuścił oczy, załamał nerwowo ręce i milczał przez chwilę. Rzekł nareszcie:
— Panie prezesie! Usługa, o którą mnie pan prosi, jest pozornie mała i przynosi mi zaszczyt ze względu na zaufanie, jakie pan we mnie pokłada. Ale materya tak jest drażliwa, że może narazić na szwank moje stosunki ze Zbarazkimi, o które dbam nie tylko dla osobistych widoków.
— Dbasz pan o nich ze względu na swoje ogólniejsze zamiary? Wybornie. Z tych samych względów dbać pan mógłbyś i o mnie. A więc: donnant-donnant — masz pan mój współudział w sprawie szos, a mnie pan daj swoją pomoc tutaj. Zgoda?
— Ano — rzekł Jan — jedna i druga sprawa dobra... więc przyjmuję zamianę...
— Oto właśnie — zaśmiał się głośno Helle, wyciągając rękę do Jana — to jest realna podstawa! To po kupiecku, no i po przyjacielsku. A skorośmy już w porozumieniu... co pan sądzisz o młodym Zbarazkim? Czy to człowiek seryo?
— Człowiek bardzo zdolny.
— Nie to, ale czy liczyć na niego można?
— Ja mu ufam — odpowiedział Dołęga głosem nie dosyć stanowczym.
— Więc pan myślisz, że i w danym wypadku postąpi, jak przystoi...
— Mam nadzieję...
Helle spojrzał na Dołęgę tak przenikliwie, że Jan poczuł niby fizyczne dotknięcie tego spojrzenia.
— Starzy Zbarazcy będą przeciwni?
— Za tych mniej jeszcze mogę odpowiadać, niż za Andrzeja.
— A więc przekonamy się, kto to taki pan Andrzej Zbarazki — rzekł Helle prawie groźnie.
Rozmowa falowała tak między spokojem a burzą, ale Dołęga miał tę przewagę, że był tylko ubocznie interesowany. Rozstali się w dobrej komitywie. Przy pożegnaniu Helle odzyskał swą dobroduszność i mówił do Jana:
— Jabym tam nie dbał o to, ale moje kobiety, amory, księstwo... Rozumiesz pan?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.