Spojrzenie w Przyszłość/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Agnieszka Pilchowa
Tytuł Spojrzenie w Przyszłość
Wydawca Wydawnictwo „Hejnał”
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Pawła Mitręgi w Cieszynie
Miejsce wyd. Wisła
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Przez długie, długie miljony lat grzeszyliśmy, a tylko cząstki naszych win wyrównywaliśmy, spychając wciąż na plan dalszy resztę grzechów niespłaconych. W ten sposób tworzył się koło naszego ducha krąg coraz groźniejszy, coraz ciaśniejszy, a zło dążyło prawem odwetu do wyrównania.
Do czegóż doszła wreszcie ludzkość dwa tysiące lat temu? Do jakiego stanu doprowadziła ją zła wola i nieświadomość i coby się z nią stało, gdyby nie był pośpieszył jej na ratunek czysty Duch Boży?
Któż zliczy duchy w ciałach i bez ciał w dolinie trędowatych? Któż obejmie całą nędzę, w jaką popadł duch ludzki? Któż zliczy tych wszystkich opętanych, jakich ziemia podówczas nosiła? Iluż ich wyleczył Jezus, odsuwając od ich ciał duchy, które je nieprawnie zagarnęły!
Ogromne rzesze duchów, które straciły już prawo do rodzenia się na ziemi w ciele ludzkiem, a to dzięki ogromowi własnego ich zła, nie pozwalającego im przychodzić na świat zwyczajną drogą, napadały na ludzi na ziemi najczęściej w czasie snu i odbierały im ciała, przebywając potem po kilku naraz w jednem, zmieniając się co kilka dni dobrowolnie, lub co gorsza, staczając o to ciało wzajemne walki. Jakież było ich życie w tych ciałach? Któż z ludzi żyjących na ziemi mógł to zobaczyć? Ten i ów ujrzał we śnie, rzadziej przeczuł ktoś na jawie, że to niedobre duchy opętują ludzi, to też niejednokrotnie przyprowadzano do Jezusa chorych z prośbą, by wypędził z nich djabły.
Lecz co najsmutniejsze, niektóre duchy upadłe, nie mogąc znaleźć dostępu do ciała ludzkiego ani drogą naturalną, przez urodzenie się w ciele dziecka, ani gwałtem, przez opętanie, szukały schronienia w ciele zwierząt, szczególnie świń. (Temat ten jeszcze w swoim czasie omówię.[1])
A ileż to zła było jeszcze zamierzonego, jakie potworne plany snuło piekło, plany, które gdyby były doszły do skutku, byłby nastąpił całkowity zmierzch życia wszystkich ludzi, żyjących na tej wygasającej już ziemi, a duchy złączone z nią, przez miljony lat ujarzmione na niej i koło niej, zostałyby pogrążone w otchłani bólu i rozterki duchowej, w pożodze sił swoich twórczych!
To piekło, walące się na ducha ludzkiego, wstrzymał swojemi białemi, czystemi rękami ON, wstrzymał męki piekielne, jakie miały runąć na ludzkość i zgnębić ducha! Z jasności niebios, z tej cichej, boskiej przystani spłynął na ziemię w blasku Gwiazdy Betlehemskiej. Wyciągniętą ręką wstrzymał zło spowijające ziemię, odebrał larwom całkowicie niemal ich życie, tchnięte w nie przez Złą Wolę sprzymierzoną z nieświadomością ludzką. Gdy światło Gwiazdy rozlało się w świecie astralnym, w tymże momencie wszystkie jadowite nasze twory zastygły w bezruchu.
Nieszczęśni szatani, jak mogli, ożywiali je swoim oddechem. Zgarnęli ku sobie swoje bogactwo, swoje elementy, larwy, wołając: „Ukrzyżuj Go!“
Nie mogli jednak przeciwdziałać tam, gdzie przeważała dobra wola; im kto więcej w duchu jej posiadał, tem szybciej ginął jego smutny dorobek.
Ziemia została wyswobodzona z największego przekleństwa, którem dotychczas była przesycona. Przerwane zostały pewne pasma magnetyczne, poprzez które spływała do tych larw siła z przyrody, podtrzymująca je przy życiu. Chrystus Swojem zstąpieniem uświęcił ten świat, zachował go.
Jego boskie światło, jakie szczególnie przez 3 dni zlewało się przez gwiazdę Betlehemską, przepalało astral i pod jego wpływem coraz mocniej zastygały larwy, życie z nich się ulatniało, zamierało, a uczucie z nich się wydzielało, — to uczucie, jakie ongiś przyczyniło się do ich stworzenia, wypływając z duszy ich twórców.
Przeokrutne trujące fale tych uczuć, podobne do mętnych wód, waliły się na Chrystusa, przepalając się w Jego miłości; one to wlewały się potem do Jego ran!
Owym tworom pozostały jeszcze tylko niewielkie resztki uczucia, tej energji jaką w nich uwięzili ich twórcy, oraz kształty ich, które się jednak coraz bardziej zsychają i kurczą w miarę tego, jak ich twórca spłaca resztki swego długu, jakie mu jeszcze pozostawił niewyrównane Jezus, który cały niemal ciężar naszych win przyjął na Swoje święte, boskie barki. Im bardziej oczyszcza się duchowo ich twórca, tem więcej zatracają one swoją pierwotną, groźną postać i schną coraz dalej jak zwiędły liść, stając się mocno przeźroczyste. Nie wszystkie larwy jednak tracą swoje resztki życia w jednakowym stopniu. Im kto powolniej spłaca tę resztę groszy długu, tem więcej zachowują jego bezduszne larwy swój pierwotny kształt.
Larwy i cały dorobek tych duchów i ludzi, którzy z całą świadomością wołali: „Ukrzyżuj Go!“ jeszcze przed Jego przyjściem na świat i przygotowywali dla Niego w świecie astralnym najstraszniejsze tortury, stawiając je raz po raz przed wzrokiem Marji, gdy w błogiem rozmodleniu przygotowywała się do przyjęcia Boskiej Dzieciny[2] — ten ciężki dorobek ich długiej przeszłości nie zamarł tak w bezruchu i nie został wykreślony z ich księgi bytu w tej mierze, jak dorobek innych wędrowców ziemskich. Nie znaczy to, żeby Chrystus nie mógł tego uczynić, bo dla Wszechmocnego Boga, Przedwiecznego Stwórcy, trwającego od wieków na wieki, nie było to niemożliwe, by przez usta Syna Swego powiedzieć do wszystkich tak, jak odezwał się do jednego z łotrów na krzyżu: „Zaprawdę powiadam tobie, dziś ze mną będziesz w raju[3]. Lecz Bóg, dając nam wolną wolę, nie przyszedł nam jej odbierać w całości, a jedynie ukrócił nieco jej swawolę dla naszego dobra.
Nie przyszedł zbawiać ludzi ni duchów w zaświecie wbrew ich woli, jak również nie przyszedł znieść prawa Karmy, gdyż toby było pogwałceniem wolnej woli, tego największego daru Bożego. Wszak ongiś, gdyśmy stwarzali to prawo, mieliśmy jeszcze wielką świadomość duchową. Wołaliśmy wówczas na łagodne tchnienie Ojca, wzywającego nas do opamiętania się, gdy brnęliśmy coraz bardziej w błędnej twórczości: „Zostaw nas samych sobie! Pozwól nam tworzyć według naszej woli! Jeśli popełnimy jakieś błędy, sami je naprawimy!“ Odgraniczając się w ten sposób coraz bardziej od przypływu nowych sił twórczych od Ojca, wyładowywaliśmy nieumiejętnie otrzymaną poprzednio od Boga energję na złe twory, które nas coraz bardziej przykuwały do siebie, łamiąc nam skrzydła ducha.
Lecz niejednemu zaczął ciążyć ów nieszczęsny dorobek długich wieków, a choć przeważnie zatraciliśmy pamięć skąd przyszliśmy i kim byliśmy niegdyś, to jednak pozostała w duchu jakaś nieokreślona tęsknota za lepszem życiem. Ta iskra boża tlejąca w nas jeszcze pod grubą powłoką materji, to boskie dziecię w nas rozpięte na krzyżu naszej nędznej twórczości, wołało o ratunek, nie mogąc już znaleźć ścieżki wyjścia z błędnego koła Karmy.
Na tęskne wołanie naszych serc, na pokorne przyznanie, iż źle jest na świecie i życie takie nam nie wystarcza, przyszedł najczystszy Syn Niebios, przyszedł wprost od Ojca. Nie wahał się zstąpić na najgorsze dno nędzy upadku duchów, nie wahał się zetknąć z najpotworniejszemi ich tworami! Sam się oddał im na pastwę, biorąc na Siebie dobrowolnie niewypowiedziane katusze, choć mógł je zniszczyć jednym odruchem woli. Lecz byłoby to przekreśleniem prawa Karmy, które zbłąkane dzieci stworzyły sobie ongiś, korzystając z wolnej woli, a więc one je tylko mogą znów z własnej woli zniszczyć. Ten Czysty, Niewinny, nieskalany żadnym cieniem Wysłannik Boży, który, jak sam to zaświadczył, jest jedno z Ojcem — oddał się raczej sam na ofiarę naszemu przeogromnemu złu, byle z nas zdjąć ów olbrzymi ciężar, którego już barki nasze nie potrafiły unieść i który zatarasowywał nam drogę powrotu do Boga. Nie zdjął go z nas całkowicie, by ta maleńka reszta naszego olbrzymiego długu, by te niewielkie grosze z zawrotnych jego sum, które nam jeszcze samym zostawił do spłacenia, stały się dla nas ostrzeżeniem na przyszłość i ochroniły nas przed dalszem nadużywaniem wolnej woli w ponownej błędnej twórczości i lekkomyślnem zaciąganiu nowych długów. Przy spłacaniu tej reszty swoich groszy mógł już duch-człowiek spojrzeć w przeszłość, jak w otwartą księgę swojego życia. Ta przeszłość miała mu być szkołą, ostrzeżeniem, miała mu rozszerzyć horyzont jego świadomości duchowej. Ciężar, jaki mu pozostawił Chrystus, był już tak niewielki, że mógł go z łatwością ponieść, nie stwarzając już nowej Karmy i szybko uwalniając się i z tych resztek więzów, jakie one stanowiły jeszcze dla jego ducha. Szybko mógł już spłacać tę resztę groszy, odzyskując tem samem wolność i jasną świadomość duchową i powracać do lepszego życia, do szlachetniejszej twórczości z Boga i w Bogu!
Nie z wszystkich wędrowców świata zdjął Chrystus ich ciężary w jednakowym stopniu. Im więcej dobrej woli było w czyim duchu, tem więcej ciężaru zdjął zeń Odkupiciel; im bardziej jednak upierał się ktoś przy swej złej woli, im bardziej zamykał się przed zbawczem światłem Miłości, tem mniej korzystał z ofiary Chrystusa, boć ten nie chciał gwałcić niczyjej wolnej woli i nikogo nie chciał zbawiać przemocą.
Ubezwładnione przez Chrystusa larwy z resztą sączącego się z nich uczucia, które niegdyś brało udział w ich stwarzaniu (kształty larw stworzyła nasza myśl, energję życiową dało im nasze uczucie, jakie w danym momencie przelaliśmy w ten twór) wysychają coraz bardziej w miarę, jak spłacamy ostatnie grosze dawnych długów. Gdy wreszcie dojdą do takiej formy, jak szeleszczący, zeschły liść, a twórca ich nie stwarza już nowych ponurych istot i dawnych nie ożywia na nowo, to w ostatniej jego wędrówce życia, przy oddaniu ostatniego pieniążka temu światu rozpłyną się one i jak dusza ryby nad wodę, tak one przyciągane są do swego stworzyciela i wchłaniane zostają przez niego. Wchłanianie takie jest połączone z mniejszym lub większym wstrząsem duchowym, chociażby przy bolesnem odłączeniu się ducha od ciała i uwalnianiu się od niego w chwili tak zw. śmierci. Przy wchłanianiu ostatecznych resztek swego dawnego tworu przeżywa dany osobnik jakby rodzaj eksplozji, która zarazem jednak jest połączona z nagłym rozbłyskiem światła w jego duchu.
Energja uciekająca z więdnących, schnących larw — ta reszta energji, która w nich pozostała, gdy Chrystus wprawił je w bezruch — skupia się w mniejszych, czy większych „światkach uczuć“. Są to obłoczki zamykające się w różnej wielkości owale, niby małe światy. W pewnych okresach czasu przypływają one do swojego twórcy i poprostu uderzają weń, rozlewając się w jego aurze. O ile pochodzą one z larw, stworzonych w uniesieniu rozkoszy zmysłowej[4] — a tych jest najwięcej w naszym dorobku na ziemi — przypływają znów jako fala rozkoszy zmysłowej, lecz zastawszy ducha, czy człowieka, tęskniącego już za lepszem życiem, nie wyrywają już zeń siły twórczej podobnej do tej, jaka im dała początek, lecz przy zetknięciu się z jego ciałami pękają, rozlewając się falą tęsknoty, nieraz bardzo bolesnej. O ile jednak ten ktoś zda się pokornie na wolę Bożą, przetwarzają się na pogodne światło duchowe.
Przez unieruchomienie naszych larw, naszych okrutnych tworów, przez odebranie im możności rzucania się na nas i nakładania pęt duchowi w jego wzlocie do Boga, spuścił Chrystus niejako na ten nasz straszny dorobek z przeszłości symboliczną zasłonę. Pozostawił nam tylko trud odebrania naszym potworom resztek życia, a trud ten miał być zarazem ostrzeżeniem, byśmy na nowo nie więzili ducha w materji i nie wylewali zeń resztek sił twórczych na ponowne tworzenie nędznego dorobku, nie mającego swego źródła w woli Bożej. Więc gdybyśmy wykrzesali z siebie tylko dość dobrej woli, nie byłoby to dla nas tak trudne załatwić resztę starych porachunków ze światem, by zebrać i wchłonąć w siebie rozprószoną w nim naszą energję twórczą, uwolnić ducha swego z krzyża Materji, do któregośmy go sami przybili i rozwinąć skrzydła do lotu hen, w wolne przestworza, gdzie niema cierpień ni łez, gdzie w przecudnym blasku Słońca Miłości króluje radość i szczęście wieczne, gdzie z otwartemi ramionami czeka na dzieci marnotrawne dobry Ojciec, mając dla nich przygotowane przecudowne, wolne przybytki...
Symboliczna ta zasłona, którą dobry Chrystus oddzielił nas od naszego starego dorobku, porusza się niestety, gdyż potrąca o nią znów wiatr naszej złej woli. Porusza się, tworzą się w niej szczeliny, a Zła Wola wlewa w owe unieruchomione twory ponownie sztuczne życie. Przez szczeliny obserwują bacznie świat palące oczy tych, którzy nie chcieli skorzystać z ofiary Jezusa, nie chcieli porzucić swoich ponurych tworów i nadymają je ustawicznie tchnieniem zgubnej woli, podtrzymując sztucznie ich życie. Czekają tylko sposobnej chwili, by cały ów nędzny dorobek przeszłości rzucić z powrotem na ludzkość i zgotować jej tem zagładę, jaka była przygotowana 2000 lat temu, a której przeszkodziły czyste ręce Chrystusa.

Co uczynił dla nas Chrystus jako Człowiek, w postaci czynów widzialnych, wiemy z Pisma św., ale co uczynił jako Duch i co jeszcze dotąd czyni, można ujrzeć tylko wzrokiem ducha.
Mieliśmy niegdyś inne środki poznania, inne, subtelniejsze zmysły, tylko uśpiliśmy je w miarę zapadania w coraz cięższy sen. Pogubiliśmy klucze naszej pierwotnej świadomości! Ale On pozbierał je, powkładał do drzwi serc naszych i odemknął je! Wystarcza otworzyć te drzwi i nie naruszać życiem, sprzecznem z Jego wolą, tej symbolicznej zasłony, którą te błogosławione ręce spuściły na cały nasz ponury dorobek z przeszłości. Otworzyć podwoje serca naszego, otworzyć głębie ducha, puścić doń prąd światła! Orzeźwić zmęczonego ducha prawdą wzniosłą, wielką!
Tymczasem jak przyjęliśmy ten Jego święty dar i cośmy z nim zdążyli uczynić przez te 2000 lat? Jak korzystaliśmy z Jego wskazówek, o ile postąpiliśmy naprzód w rozwoju duchowym? O ile postąpiliśmy naprzód na drodze do Boga, na drodze do Szczęścia, którą On nam wskazał?
Ach, ileż to już było od tego czasu przelewu krwi na ziemi! Któż zliczy te wszystkie wojny?! Ileż rozpaczy ducha, chorób ciała, nędzy, przeżyć zdołaliśmy, a ile radości?
Któż zastanawia się głębiej nad swojemi przeżyciami? Któż zadaje sobie ten trud, by przemyśleć bodaj to jedno obecne swoje życie, rozważyć, co ono mu dało? Czy taki, a nie inny bieg zdarzeń był tylko dziełem przypadku, — czy może tkwił tam głębszy jakiś stosunek przyczynowy naszych losów, czynów, myśli, a nieraz drobnych napozór, dla nas samych niejednokrotnie niedostrzegalnych odruchów woli — tych odruchów, które właśnie najwięcej decydują o naszej przyszłości.

„Pamiętajcie, że będziecie musieli zapłacić do ostatniego pieniążka, cokolwiek winni jesteście temu światu.“
Te słowa odnosiły się do tych, którzy uporczywie trwali w złej woli, nie chcąc uznać dzieła Zbawiciela. Znaczyły one: „Jeśli tak uparcie zgarniasz ku sobie swój dorobek i ożywiasz go ponownie tchnieniem złej woli, zostawiam ci go, ale pamiętaj, że zło nie ma wiecznego trwania i ty, tak czy owak, musisz kiedyś wrócić, skąd przyszedłeś, a droga tam prowadzi jedynie przez wchłonięcie i bolesne zniszczenie własnego zła. Cokolwiek czynisz źle, czynisz dla siebie, im bardziej pomnażasz swoje długi, tem gorzej dla ciebie, bo spłacić je trzeba do ostatniego pieniążka!
Każda godzina źle przeżyta wołać będzie o naprawienie! Wszelką siłę, wydaną z siebie, wszelką siłę twórczą roztrwonioną w rozlewie szerokich mętnych wód namiętności i żądz, musi duch zpowrotem zgarnąć, musi ją wchłonąć w siebie poprzez wszystkie ciała, wijąc się w boleści. A im więcej było złych czynów, im więcej błędnego rozlewu sił twórczych, tem więcej żółci i octu trzeba będzie zakosztować. Przy powrotnym przypływie błędnie wyładowanej z siebie mocy twórczej będzie się duch palić w ogniu swych żądz i namiętności i wszystko musi wchłonąć w siebie w boleści.
I w miarę, jak roznieci ogień z boskiej iskry, tlejącej w nim jeszcze, w miarę tego szybciej lub wolniej będzie się wyzbywał zła, a płomień boskiej miłości będzie spalał i przekształcał zło w dobro. Ten płomień mocy i miłości Bożej rozszerzy się w duchach Jego dzieci, a one czyste, jasne, wzniosą się z piekielnej swej twórczości tam, gdzie blask Dnia nigdy nie niknie i Słońce Miłości nigdy nie zachodzi. To słońce wszędzie świeci, lecz dzieci nie widzą go poprzez własne cienie.
Ci, którzy okazali i okazują nadal dobrą wolę, ci także muszą spłacić swoje długi, ale pomagają im w tem dobrzy „Pocieszyciele“ i spłacanie to nie jest dla nich tak ciężkie, jak dla tych, którzy trwają w uporze. Tamci mimo swego uporu też nie mają już prawa na dalszą metę odkładać swoich długów, bo, jak ich Chrystus ostrzegł, wolna zła wola została ukrócona, trzeba więc długi spłacać i to do ostatniego grosza. Ponieważ zaś zła wola ich nie daje do nich przystępu dobrym duchom, jest im o tyle ciężej, że muszą sami nieść swój krzyż.
Lecz Chrystus w swej niezmiernej dobroci przyszedł i ich zbawić, cierpiał i za nich. On i ich najgorsze zło z przeszłości wziął na Swoje święte barki, On i ich potwory unieruchomił, a choć Go za to obrzucili przekleństwami, nadymając je ponownie sztucznem życiem przez tchnienie zlej woli, to jednak nie mieli już tej siły, co dawniej, a przytem chcąc nie chcąc musieli też zacząć spłacać dawne długi.

∗             ∗

Gdyby, o gdyby ludzkość była chciała zrozumieć dobrego Chrystusa! Nie byłaby pociekła już ani jedna kropla krwi w walkach bratobójczych!
Przeszłość była za nami i nie zbudziłaby się, nie rzucałaby nam kamieni pod nogi, gdybyśmy nie dawali jej do tego prawa dalszem naszem postępowaniem, naszą złą wolą. Sami poruszamy raz po raz zasłoną, przywołując tem poniekąd ową daleką przeszłość, a czynami swemi i myślami dajemy jej prawo do udziału w naszem życiu przez cały okres ostatnich dwóch tysięcy lat!
Ale też to zło, które w ciągu tego czasu stwarzaliśmy i stwarzamy na nowo, będziemy już musieli rychlej odpokutować; nie wolno go już nam będzie odkładać na później, jak to robiliśmy w ciągu ubiegłych miljonów lat. Boć znów stworzyłby snąć każdy dla siebie nadmiernie ciężki krzyż, któregoby może sam unieść nie potrafił, a dobry Syn Boży już nie przyjdzie po raz drugi dać się ukrzyżować za nasze grzechy!
On jest z nami i będzie z nami po wszystkie dni żywota. Czuwa nad nami, puka do serc naszych, budzi w nas dobrą wolę i woła, wzywa do powrotu w progi ojczyste, ale nie przyjdzie już po raz wtóry zdejmować z nas odpowiedzialności za nasze winy, tak jak ongiś!
Przysłał i przysyła nam Swoich Pocieszycieli[5] na drogę życia. Kto słucha ich głosu, do tego mają łatwiejszy przystęp i wówczas ich też więcej przychodzi na pomoc. Kto jednak głuchy jest na ich dobre rady, a tem samem daje przystęp do siebie nieszczęsnym kusicielom, do tego nie mogą się zbliżać tak często, by dobrych ziarnek nie pożarły sowy i by nieszczęsne duchy nie poprzekręcały myśli, które mu oni przysyłają.
Przysłał nam Pocieszycieli! Kto zapragnie usłyszeć ich głosy? Kto złączy wolę swoją z ich wolą?
Oni to zbierają nam z bark nasze krzyże, oni pomagają nam je nieść, a my o tem nawet nie wiemy! Lecz po większej części ponosimy odpowiedzialność za swoje czyny my sami, zwłaszcza w wypadkach, gdy w naszem życiu, w naszem postępowaniu uwydatnia się wyraźnie zła wola.
Wywołaliśmy wraz z niewidzialnymi naszymi złymi doradcami wiele walk i wiele zła w ciągu 2.000 lat! I to, cobyśmy byli tylko przeżywali w duchu jako wyrzuty sumienia, jako echo z dawnych żywotów, to obecnie usiłuje wejść i po części wchodzi na jawną arenę życia.
Ludzkość oszukuje się nawzajem, nadużywając kłamliwie wzniosłych haseł w stosunkach wzajemnych ze sobą, nadużywając praw i prawd najwyższych! Oszukujemy sami siebie!
A potem załamują narody ręce i raz po raz wołają w udręce: „Co będzie dalej?!“...
Dobry Chrystus, który zjawił się na ziemi w blasku Gwiazdy Betlehemskiej, zdjął z nas nasze brzemię grzechów, a zarazem zostawił nam wskazówki, jak mamy żyć, by się corychlej wyzwolić z oków materji i odzyskać utraconą wolność ducha. Zostawił nam Swoje żywe Słowo jako chleb żywota na dalszą wędrówkę życiową.
Niestety, zbyt mało korzystamy z tego chleba, zbyt mało nim ożywiamy nasze duchy, dlatego ma do nas prawo piekło, stworzone z naszych myśli i czynów.
Od czasu ofiary Chrystusowej mieliśmy już nie grzeszyć i przez szlachetne życie oczyszczać swą szatę duchową, nie zaciągając nowych ciężkich długów względem innych i względem siebie samych. Mieliśmy też inaczej rozumieć Jezusa, niż Go do tej pory rozumiemy! Więcej myśleć o Nim i o Jego posłannictwie, a łatwiej oddzielilibyśmy ziarno od plew w tem, co uważane jest za puściznę po Nim. Niestety jesteśmy karmieni w większej mierze plewami, niż dobrem ziarnem. Albo sami bierzemy je do ust pełnemi garściami, albo pozwalamy się niemi nasycać. Czyż mogą nam smakować ziarenka, jeśli są zmieszane z plewami?...
„I nie wódź nas na pokuszenie“... Bóg, ten najlepszy Ojciec, który ustawicznie wota nas do Siebie swojem łagodnem tchnieniem, który miłościwie wzywa nas do opamiętania, On, który zesłał nam Syna Swego, by zdjął z nas piekło cierpień i położył tamę piekłu pokus — On miałby nas wodzić na pokuszenie?!...
To nasze własne, przez nas stworzone zło nas kusi, nasza zła wola i wola tych, którzy jeszcze niżej od nas upadli!
„Nie karz nas, Panie!“ — wołają inni. To nie On nas karze, to nasza własna przeszłość, to bicz przez nas samych na siebie upleciony! On właśnie przyszedł nas od tych kar wyzwolić, On bicze te wszystkie z nas zdjął niemal w całości i skierował na Swoje święte, niewinne ramiona! To nie On nas smaga, przeciwnie, myśmy Jego smagali jadem naszej złości i na krzyż naszych win przybili! On nad nami nadal czuwa, w Imię Jego nadal zdejmują nam należne nasze kary Pocieszyciele, których On nam zsyła na pomoc!
„Zlituj się Panie, zlituj...!“ Ten Najlitościwszy zlitował się nad nami i lituje, tylko my sami nie mamy litości nad sobą!
„Bóg nas doświadcza cierpieniami, by się przekonać, czy Go kochamy...“
Bóg, który przeziera nas do głębi ducha, Ten, dla którego niemasz nic tajnego w całym niezmierzonym wszechświecie, On miałby nie wiedzieć, czy i w jakim stopniu dzieci Go kochają, On musi się o tem dopiero przekonywać igraszką cierpień swoich dzieci!
Jakże my opacznie przedstawiamy sobie Boga, jakiż przez to ciężki grzech popełniamy przeciwko Duchowi Świętemu! Jest to zarazem i grzech przeciwko sobie samemu! Wszystko to, co uwłacza świętemu majestatowi Miłości, jest grzechem i błędem trudnym do naprawienia, bo odmawiając Bogu miłości, nakłada duch ludzki sam sobie kajdany na ręce. A ileż tych kajdan mamy? Ileż z tego powstało nowej Karmy?
Ileż bluźnierstw rzucamy przeciwko Bogu w związku z cierpieniami, które przecież sami sobie stworzyliśmy! Wszak to nasza pycha nas w nie strąciła, a jakie było tego podłoże, trudno się tu rozpisywać, zresztą temat ten był już nieraz poruszany na łamach „Hejnału“ i pewnie będzie jeszcze poruszany. Ale któż się obejrzy za siebie, któż wglądnie w siebie samego i zechce zrozumieć, iż my sami jesteśmy twórcami wszystkiego tego, co nas przykrego spotyka. Obecne cierpienia są owocem tego, cośmy posiali w przeszłości. Wszyscy winni, tylko nie my! To los przewrotny, ślepy, robi nam takie niemile niespodzianki, los, którym kieruje Bóg!
O Boże, Boże, jakiż to jest ten Los, któryś Ty nam zgotował i jakie to życie w niebie — a jakie na naszym padole płaczu!
Tak, nikt inny nie winien temu, co tu mamy, tylko my sami.
Lecz któż się uderzy w piersi, przyznając się szczerze do winy? Wszak jakże niechętnie przyznajemy się do złego, które w mniejszej lub większej mierze codziennie popełniamy! A cóż dopiero mówić o tych winach, których pamięć już zatraciliśmy!
I właśnie, to jest najsmutniejsze, że przez upadek zatraciliśmy do tego stopnia naszą świadomość duchową, iż nie widzimy tego, cośmy ongiś stworzyli. Szczególnie to, co ukrywa się przed naszym wzrokiem fizycznym, jest gorsze od zła, które widzimy.
O, ileż dobrych wskazówek dał nam Chrystus na dalszą drogę życia! Mówi się o nich w kościołach, powtarza się te słowa wyrzeczone ongiś przez święte usta, — lecz gdzie się z nich ulotniła potęga? Czy w duchu tych, którzy je powtarzali, czy w aurach tych, którzy ich słuchali, zamilkł ten boski zew? Wszak zarówno ci, którzy to głosili, jak i ci, którzy słów tych słuchali, jakże często czynami swemi zaprzeczali tym słowom! Takimi jesteśmy, przyznajmy się, — czyż nie okazujemy tego wyraźnie w bratobójczych walkach?
„Nie zabijaj!“ — powiedział Chrystus, „Miłuj bliźniego swego! Miłuj i nieprzyjaciół swoich!“
Jakże źle zrozumiała ludzkość naukę Chrystusa, to przeczyste źródło Prawdy i Miłości, gdy w imię krzyża szli wyznawcy Jego do walki z niewiernymi, mordując bliźnich w imię tego Chrystusa, który uczył, że i nieprzyjaciół miłować należy. Wszak powiedział Piotrowi, gdy ten w Jego obronie dobył miecza: Włóż miecz swój do pochwy, albowiem wszyscy, którzy miecz biorą, od miecza poginą!“ Iluż ludzi zda je sobie z tego sprawę, że zło, popełnione w wojnach krzyżowych i w innych walkach religijnych, właśnie ta krew wylana w ciągu tylu wieków w sprawie rzekomo wiary Chrystusowej dała piekłu prawo do wywołania wielkiej wojny europejskiej!
A ileż zła w niej znów natworzyliśmy! Ileż nowych kajdan dla ducha i ileż nowych cierpień!
A jakże to zło pomnożyliśmy jeszcze w latach powojennych?
Jakiż dorobek stworzyliśmy sobie od czasów Chrystusa? Ile to nowych potworów, larw, hjen?! Jakież klisze przyszłości stworzyliśmy sobie naszą przeszłością? Cóż zwisa nad naszemi głowami, dążąc do urzeczywistnienia?
Któż to widzi, kto się nad tem zastanawia?!
Bezsprzecznie ludzie zaczynają się zastanawiać i szukać wyjścia z tego, co ich już dławi, ale czyż je znajdą? Czy istnieje wyjście takie, któreby zażegnało nową pożogę świata?
O jakże zmagają się z naszym dorobkiem dobre duchy, ileż wysiłku dokładają, by zażegnać straszną burzę, pożogę świata — lecz czy na długo? W nieświadomości swej stale dążymy do tego, aby nam było źle na ziemi, a przez życie pędzone w zaślepieniu swojem ujarzmiamy się na niej sami, ujarzmiamy się w tem wszystkiem, co już czas najwyższy, abyśmy z siebie strącili i zaczęli nowy żywot!
W roku 1914 wysoko nad ziemią, szeroko naokoło niej unosił się niesamowity świat istot niedostrzegalnych dla oka fizycznego. Od 2000 lat wojny, rewolucje, powstania — a jakże mało było naprawiania zła! To też głodne hieny przedostawały się z za kotary i otaczały ziemię, żądne oparów krwi. A iluż było różnych kierowników przy pracy, którzy potworami temi kierowali, podniecając równocześnie ludzi nawzajem przeciwko sobie, byle jak najwięcej krwi z nich wyciekło! Wielu ich było czynnych na ziemi w polityce, a zabawiając się zakreślaniem na mapach coraz to nowych granic, siali niezmęczenie nieporozumienia wśród ludzkości.
Niewiele sobie z tego robili, że tu i tam przypominano święte słowa Jezusa, boć i tę naukę często potrafili nakręcić na swoją nutę. Czyż mało mieliśmy przykładów w ciągu wieków, że udało im się prowadzić ludzi do walk bratobójczych wręcz w imię Chrystusa?! Właśnie te grzechy, te niewyrównane dotąd ciężkie przewinienia przeciwko najświętszym prawom dały piekłu najwięcej siły i prawa do wywołania wojny europejskiej i sprowadzenia wielu tych klęsk, które dręczą obecnie ludzkość!

∗             ∗

W roku 1914 rozlały się szeroko koło ziemi i po niej straszliwe larwy, szkaradne potwory astralne. Gdybym nie była sięgała wzrokiem dalej i nie widziała ponad tem dobrych duchów, nie wiem, czybym nie zwarjowała! Dziwiłam się niekiedy, że ludzie nie wiedzieli, co ich otacza! Wszak nieraz nie przymykając nawet oczu widziałam wszystko wyraźnie, gdyż silnie były zmaterializowane. Stojąc przy oknie, patrzyłam niejednokrotnie na przeciągające ulicą tabory wojsk. Żołnierze dążyli zmęczeni na front, wlokąc za sobą krowy, cielęta przeznaczone na rzeź, aby było co jeść, „po żmudnej pracy“. Wychudzone, podrapane, poranione konie ciągnęły wozy, lub niosły na swych grzbietach jeźdźców. Jedni jechali, drudzy szli piechotą, siadając naprzemian na wozy. W tych monotonnie płynących karawanach nietyle zdumiewający był obraz tych żołnierzy, jak się zdało, biernie poddających się swemu losowi, ile to, co z nimi szło na front! Oni ciągnęli za sobą leniwie idące bydło, mające stanowić ich pożywienie. Ci niewidzialni natomiast co ich otaczali, wiedzieli więcej od żołnierzy i ciesząc się zbliżaniem piekielnej uczty, wybiegali naprzód, to znów wracali i ognistem okiem obserwowali wszystkich z osobna, a losy były rozdane: tego i tego możemy sprzątnąć i napić się jego krwi, wszak to i to z jego przeszłości daje nam prawo do tego. Po największej części mieli wówczas możność widzieć, ile kto winien temu światu, a wiedzieli według obliczeń świata ciemnych duchów, według klisz astralnych, kreślonych przez nie. Nad głowami ich unosiły się olbrzymie jakieś zwierzęta, większe, niż aeroplany. Płynęły, płynęły, dopiero na froncie opadały na ziemię. Te potwory były tak mocno zmaterializowane, że trudno mi było pojąć, iż ludzie ich nie widzą. Kąpiąc się w kurzu i krwi bratniej, ożyły jak zeschłe żaby, przywrócone do życia. Nadęte i jeszcze bardziej wstrętne pełzały po trupach, porzuconych już przez duchy jednych i drugich — właścicieli tych ciał i ich wampirów duchowych. I coraz bardziej tyły i jakby nabierały świadomości, dobijając się wśród duchów-wampirów o swoją część z uczty wojennej; odganiane raz po raz przez nie, aby nie przeszkadzały w pierwszej uczcie, która wedle ich praw im się należała, nauczyły się czekać jak psy, aż im właściciel rzuci obgryzione kości. A potem było ich coraz więcej i wszędzie się rozlazły, już i poza frontem. Poza frontem rzadziej je widywałam, ale płynęły nad ziemią syte, leniwe, na wysokości chmur.
Obecnie otacza ziemię zwarty pierścień magnetyczny, sklepienie ochronne z kochanych rąk dobrych duchów. Ale pomiędzy ziemią a tem sklepieniem zamknięty jest niejako dorobek nasz, któryśmy stworzyli sami, szczególnie od czasu wojny europejskiej. Kreci się tam znów wiele wygłodniałych potworów, pragnących odpowiedniego dla siebie pola. Poznaję je: takie same i podobne do tych, jakie kąpały się w oparzę krwi wraz ze złemi duchami i larwami. Strach zdradzać, strach pisać, ile ich płynie, kłębi się i szamoce, oraz co z niemi idzie, co się do nich przedziera z poza sklepienia ochronnego! To mogłoby wywołać nie wojnę europejską, ale wojnę na całym świecie! To właśnie mają uplanowane ci, co spływają coraz to bliżej na ziemię za temi larwami, hienami i innemi potworami.
Chcą wywołać pożogę na całym świecie! Bo oto zbliża się koniec dwutysiąclecia — a okres ten ma i dla nich wielkie znaczenie. Z gorączkowym wysiłkiem ożywiają wszystkie potwory, którym Chrystus odebrał życie i cieszą się, że jeżeli się ludzkość nie opamięta do końca tego okresu, to rozsuną całą zasłonę symboliczną i z całym dorobkiem wszystkich, co tu jeszcze żyją i mają się jeszcze urodzić, z tym całym dorobkiem rzucą się na nich i zwyciężą świat po swojemu!
Wielką pracę mają dobre duchy przy stawianiu tamy walącemu się złu! Przesuwają nasze klisze karmiczne, które trudno usunąć lub wytrzeć z nich ponure obrazy: wszak na ziemi i dalej, aż do sklepienia ochronnego, opasującego ją, jest jeszcze wielu tych, co też jeszcze wiedzą niejedno i widzą — czarną otchłanią swego ducha, błyskawicami piorunów swej złości! Prawo Karmy jeszcze nie wygasło! Ale miłość może ją łagodzić, to też dobre duchy, nasi aniołowie-stróże, tworzą to sklepienie ochronne, aby przeszkodzić łączeniu się dawnego zła ze stworzonem ponownie.
O, jakież ciężkie ich zmaganie, któż im pomoże! Czekają jeżeli nie pomocy, to przynajmniej nieutrudniania im pracy przez tych, co żyją na ziemi! Od nas i od duchów bezcielesnych, którym oni śpieszą na pomoc, zależy w wielkiej mierze, czy wysiłek ten będzie skuteczny.
Widzę, że różne duchy w odruchu dobrej woli usiłują w różny sposób przywieść ludzi do opamiętania i do rozbudzenia wiary w Boga!
Wszystkie duchy dobrej woli, jakie tylko żyły tu ongiś na świecie, czyto w celu pomagania ludzkości, czy w celu spłacenia Karmy — wszystkie są teraz nawoływane do pracy, by ratować ludzkość przed wojną światową i dalszym upadkiem ducha!
Losy ludzkości się ważą!
Dobija dla nas znów 12-sta godzina na zegarze Karmy. Niechaj nas pierwsza godzina nie zastanie nieprzygotowanych!
Tak, jak ongiś Chrystus zszedł w blasku Gwiazdy Betlehemskiej, tak „on“, uparty Książę świata chce przyjść w blasku pożogi.
Poza granicą sklepienia ochronnego zwołują się i oni, nieprzyjaciele Boga! Obracają oczy swoje na księżyc, chcąc zniszczyć naszą ziemię olbrzymiemi meteorytami, któreby tworzyły leje i przepaści, jak na księżycu! Pożogi chcą, jeżeli nie drogą wojny światowej, wojny przedewszystkiem gazowej, to pożogi wznieconej przez meteoryty.
Dwunasta wybije z końcem dwutysiąclecia[6], lecz oni przygotowują się do walki trochę wcześniej. Walczą już poza pierścieniem, nadmuchując zaschłe larwy jak gumowe lalki i na ziemi wzmagają zło.
Gdyby nie sklepienie ochronne i przesunięcie klisz przez dobre duchy, nie przeszedłby był rok ubiegły tak, jak przeszedł, bo choć niejedno zło dotknęło w nim ludzkość, mieliśmy przeżyć daleko gorsze chwile! Ale rok 1933, wobec większego naporu ciągle wzmagającego się zła, może być dla nas bardzo bolesny, jeżeli nie staniemy mocno na straży własnych myśli, uczuć i czynów i jeżeli dobrą wolą, dobremi myślami i czynami nie będziemy zasilali naszych opiekunów w ich zbożnej pracy.
Tu i ówdzie przedostają się poprzez zło otaczające ziemię nieraz i dobre duchy bardziej pospolite, ale ożywione dobrą wolą, z tą myślą, by nieść ratunek braciom swym na ziemi, by budzić w nich wiarę w Boga i nawoływać do dobrych uczynków, myśli i modlitwy.
To też nic dziwnego, że coraz częściej pod dotknięciem ich rąk dzieci albo starsi wpadają w uśpienie, czy ekstazę, a w tym stanie słabszego lub silniejszego odrętwienia cielesnego budzi się ich wzrok duchowy, jak to miało miejsce w ostatnich czasach w sławnych wypadkach w Beauraing.[7]
Muszę jednak uprzedzić, że to nie Marja się zjawia. Duchy owe wiedzą, kogo lud najbardziej uwielbia i od kogo wyczekuje ratunku, więc ubierają się w szatę, jaką przypuszczalnie nosiła Marja na ziemi i chcąc słowom swym nadać tem większe znaczenie i wiarogodność, mówią: „Jestem Marją. Módlcie się, módlcie i czyńcie dobrze!“
Dziewczynka, która nie chciała zdradzić, co jej rzekoma Marja mówiła, zrozumiała w duchu i trochę poznała, że to nie Marja, ale nie miała tego zdradzić. Przy zbudzeniu się miała powiedziane coś mniejszej wagi, co miało się jej przedostać do świadomości na jawie, a przeznaczone było na to, by mogła dać jakąś odpowiedź tym, którzyby jej swą ciekawością nie dali spokoju i koniecznie chcieli wiedzieć, co widziała i słyszała.
Nie dziwię się, że dzieci szlochają. Pewnie widziały coś z tego, co i ja widzę, to zło, jakie otacza naszą ziemię i to zmaganie dobrych duchów, choć prawdopodobnie nie pamiętają tego wyraźnie, zwłaszcza, gdy otoczy je tyle ciekawych osób i oczyma poprostu paraliżuje, a tem samem utrudnia przypomnienie sobie, co widziały i słyszały.
Pod wpływem napięcia budzącej się w duchach ludzkich wiary, zasilone nią, mogą w takich okolicznościach duchy ukazać się łatwiej i niewierzącym nawet.
Wypadki takie będą mnożyć się na ziemi i niejeden, który dotychczas nie widział duchów, ujrzy je.
Zaczną ludzie widzieć dobre i złe duchy, zależnie od tego, które będą miały większe prawo zbliżać się do kogo i odziaływać na niego.
Za to, że przybierają na siebie postać Marji lub Chrystusa, któż z nas będzie ich sądził? Dziękujmy Bogu, że z dobrą myślą zbliżają się do nas, a błąd swój snąć poznają sami i sami zrozumieją, iż dla prawdy nie trzeba się uciekać do kłamstwa. Mają poniekąd prawo do takiego postępowania, boć przeciwnicy Boga idą do ludzi drogą strasznego oszukaństwa, kłamią, że Boga niema i nigdy nie było, ani nie będzie, a nawet wmawiają, że Jezus to tylko postać legendarna, i że On nigdy nie żył na ziemi.

U progu Nowej Ery[8] rozgorzała w całej pełni walka o Ducha.
Dwa tysiące lat temu stoczył bój święty o duchy nasze Chrystus. Wskazał drogę wyjścia z koła cierpień, z nędzy upadku i najbardziej upadłym duchom, a choć nie chciały uznać Jego ofiary i miotały się w bezsilnej złości, została im ukrócona wolna zła wola — dla własnego ich dobra.
Teraz, gdy znów z większą siłą rozgorzał bój o Ducha — tym razem prowadzą go z mocami piekieł w imię Chrystusa przysłani przezeń Pocieszyciele — nastaje ponowny okres ukracania wolnej złej woli.
Śpieszy się piekło ze swojemi planami niszczycielskiemi, śpieszy, by uprzedzić pomoc, jaką niosą ludzkości dobre duchy, pragnie corychlej wywołać zagładę ludzkości, którą już planowało dwa tysiące lat temu, a pozostałą niewielką resztę ludzi spodziewa się zagarnąć już łatwo pod swoje niepodzielne panowanie i stworzyć sobie w ten sposób królestwo na ziemi, do którego moc Boża nie miałaby nigdy dotrzeć! Stworzyli sobie mocarze piekieł straszne klisze zagłady ludzkości, a to na podstawie całego dorobku jej z długich miljonów lat aż do chwili obecnej.
Wywołać wojnę światową — wojnę przeważnie gazową, której ma towarzyszyć szereg rewolucyj, powstań i przeróżnych przewrotów na całym świecie!
Następnie mają już przygotowaną kliszę z olbrzymiemi jajami, zawierającemi bakcyle różnych zaraźliwych chorób, sypiące się na ludzi poparzonych gazami, a zasób ich obliczany na 3 lata, aby całą ziemię zasiać trupami i zdziesiątkować i tę resztę ludzkości, któraby się jeszcze ochroniła przed gazami trującemi. Jaja te jednak nie są pełne, mają powierzchnię pomarszczoną, a wewnątrz wypełnione do połowy bakcylami. Podczas tych klęsk i po nich miałaby ludzkość cierpieć wielką nędzę z powodu zatrucia wód i żywności, oraz bezrobocia w związku z rozbiciem warsztatów pracy i instytucyj społecznych. Owe wielkie wylęgarnie bakcyli utworzyli z tą myślą, że z chwilą, jak zacznie się wojna, to za rok jej trwania wypełnią je ponurym dorobkiem przekleństwa wojny i będą mieć dostatek zarazków dla swoich celów niszczycielskich.
Najsmutniejsza z pośród wszystkich klisz to ta, która miałaby ludzkości wyrwać z ducha to, co jest w nim najcenniejszego, a o czem nie każdy wie, jaki to ogromny skarb stanowi dla niego — to jest wiarę w Boga. Płomień ten, u niektórych mocno już stłumiony, przygasłby jeszcze bardziej. To też na kliszy tej jak pioruny, ziejące siarką i ogniem, uwidoczniają się wężowe napisy: „Burzyć kościoły! Mordować księży, wieszać, strzelać, palić! Zniszczyć Pismo św.! Zniszczyć wszystkie księgi w których widnieje imię Jezus, a które dają o Nim dobre świadectwo! Mordować, palić, strzelać, dręczyć do ostatniego tchu wszystkich tych, którzy przyznają się, iż wierzą w Chrystusa, w Boga, i wierni są, lub chcą być wierni Jego nauce! Pojmać ich wszystkich w ciągu kilku lat i zaciągnąć, jak bydło do robót najcięższych! Mordować rodziców i starców, sprzeciwiających się naszym rządom, a dzieci ich wychować w duchu postępu nowej cywilizacji, by nowi ludzie z nich wyrośli, umieszczać ich we wielkich szkołach i czuwać nad nimi, wychowywać w karności, nie dopuszczać żadnej myśli o Bogu, wyznaczyć za te przestępstwa najcięższe kary, choćby i karę śmierci. Dawać nagrody, zapewniać dobrobyt tym, którzy odznaczą się w naszej służbie, zagarnąć cały świat ze wszystkimi jeszcze pozostałymi ludźmi! Zburzyć stary, stworzyć nowy świat!
Wyrwać ludzkości wszelką pamięć o Bogu, stworzyć warunki, któreby uniemożliwiły przyjście na świat jakiemukolwiek duchowi światlejszemu, czystszemu, któryby ludziom miał przypominać o Bogu.
Zresztą pozostać miałyby na ziemi już tylko jednostki, powolne mocarzom piekieł, wszyscy inni mieliby wyginąć i nie być już dopuszczani na świat. Tak więc według ich zamierzeń zostałby uniemożliwiony dostęp na świat przedewszystkiem tym, którzyby zginęli od gazów trujących. Bo te przy współudziale ich klątwy rozrywałyby nietylko ciało fizyczne, ale przedewszystkiem ciało astralne. Ileż to nieszczęsnych kalek w strzępach powłoki astralnej błąkałoby się w zaświecie, ściganych przez straszne potwory, nie mających nigdzie przytułku. Tak rozbitym trudnoby było nawiązać kontakt magnetyczny ponownie z tym światem i dopomagać do rozrostu płodu swego nowego ciała w łonie matki — a tem samem mieliby utrudniane spłacanie zaciągniętych na tej ziemi długów, a póki to się nie stanie, nie mogliby też od niej odejść dalej, w lepsze światy!
Wojna światowa miała się rozpocząć według planów mocarzy piekieł w r. 1932. Miała doprowadzić do takiego zniszczenia i przerzedzenia ludności, że według ich życzeń przeszedłby człowiek 9 gór, nimby spotkał drugiego człowieka. Klisze te stwarzali już i dawniej i nieraz zdarzyło się, iż ktoś z ludzi na ziemi ujrzał taką kliszę we śnie, czy w inny sposób i oznajmił to innym jako proroctwo, jako objawienie otrzymane od Boga.
Wśród tej garstki niedobitków zrozpaczonych, zwątpiałych w pomoc Bożą, wylękłych, święciłby triumfy Szatan i jego pomocnicy, którzyby już się o to starali, by wyrwać tamtym na zawsze z ducha wszelką pamięć i myśl o Bogu.
Takie są plany mocarzy piekieł. Wiedzą oni, że nastaje nowa era w dziejach ludzkości, że ludzkość ma wkroczyć w lepszy, pomyślniejszy okres rozwoju, więc stawiają wszystko na jedną kartę, byle do tego nie dopuścić, byle zgotować i utrwalić swoje królestwo na ziemi.
Lecz na przeszkodzie staje im ponowne ukrócenie złej wolnej woli. W myśl obietnicy Chrystusa śpieszą na pomoc światu całe rzesze Pocieszycieli, otaczają glob nasz coraz mocniejszem zwartem sklepieniem, i wołają, wzywają ludzkość do opamiętania, rozpraszają mroki, budzą sumienia, a gdzie wykrzeszą iskierkę dobrej woli, tam zdejmują z wędrowców świata ciężary, biorąc je na własne barki.
Uprzedzając możność połączenia się smutnego naszego dorobku z ostatnich 2.000 lat ze starym z długich miljonów lat, które to całe bogactwo chciało piekło rzucić na nas i zgnieść nas tym ciężarem, stłaczają nasi opiekunowie ten nowy dorobek ku ziemi. Zmuszają nas tem niejako do szybszego spłacania tych długów i wyzwalania się od nich, lecz gdzie tylko zbudzi się dobra wola, tam, jak już wspominałam, zdejmują z nas nasze krzyże. Zła wola nasza została nam ukrócona — dla naszego zbawienia, byśmy sobie przestali stwarzać tą złą wolą i nieświadomością dalsze cierpienia i by piekło nie mogło nam zgotować zagłady.
Lecz i ci, którzy jawnie dotąd trwają w zlej woli i broniąc się siłą czarnej magji przeciw dziełu odkupienia, do tej pory nie chcieli wkroczyć na drogę spłacania długów — i ci uparci słudzy i mocarze piekieł, przy ponownem ukróceniu wolnej woli zaczynają poniekąd być zmuszani do tego. Kres położony został dalszemu rozlewaniu się mętnych wód twórczości ducha.
Wiele duchów stłaczanych jest ku ziemi, by urodzić się jako dzieci małe. I ludzie na ziemi stwierdzają, że pomimo wielkich strat ilościowych w wojnie europejskiej rozrasta się ludność znów szybko, zwłaszcza w ostatnich kilkunastu latach.
Wiele duchów widzi swoją sytuację bez wyjścia i widzi, że tylko przez rychłe naprawienie złego mogą dojść do upragnionego szczęścia i lepszego życia. Wiele z nich nie zdaje sobie sprawy, co się to z niemi dzieje; stłaczane są ku ziemi i idą na świat, by się urodzić w ciele niemowlęcem. One nie wiedzą, dlaczego idą — lecz wiedzą o tem inni, wiedzą dobrzy i źli. I czuwają — jedni i drudzy — boć przy wyrównywaniu karmicznem dawnego zła, a to jeszcze wobec ukracania zlej woli wyrównywaniu szybszem, toczy się walka o ducha.
Polegli w wojnie światowej znów szybko rodzili się i rodzą, a na innych też przyszła kolej, więc ludności szybko przybywa, przybywa...
Wiele duchów ukrywało się w różny sposób w zaświecie, unikając rodzenia się i spłacania Karmy, a wiedziały, że ona będzie je ciężko smagać na ziemi, ciężej, niżeli w zaświecie. Boć sprytnie broniły się magicznie silną hipnotyczną wolą przed spłacaniem długów, a będąc nędzne, głodne i zszarpane, żyły kosztem innych, wampiryzując ich w przeróżny sposób, szarpiąc z nich siły, niczem zmora dusząca, która wampiryzuje człowieka we śnie.
I z tych wampirów wiele rodzi się i jeszcze się narodzi, ale wolna wola ich zostanie silnie ukrócona na ziemi.
Widzę, iż wampiry te stanowią przeważną część dzieci uśmierconych w Rosji. Krótki był ich pobyt na ziemi, a bolesna tragedja rozrywanych ich ciał stale je i nadal spowija. I tak następne ich lata pobytu na święcie wielekroć jeszcze według klisz mają być krótkie.
Wężowi zła wtłoczony został ogon do pyska i zmuszony jest sam siebie pożerać!
Miota się on, zieje jadem złości, ale już coraz bardziej bezsilnej. Miota się zła wola w nas, gdy buntujemy się przeciw zasłużonym cierpieniom — miota się zła wola duchów, bardziej od nas upadłych w złem, t. zw. szatanów.
Walczą oni zawzięcie z dobrymi naszymi opiekunami, walczą o każdą wyrywaną z pod ich wpływu jednostkę, walczą o każde, zdejmowane z nas przez naszych kochanych aniołów-stróżów, cierpienie. Gdy ci z nas krzyże zdejmują, oni dolewają nam piołunu, gdy ci nam usuwają kamienie z drogi do Boga, oni nam rzucają kłody pod nogi, gdy ci czekają na każdy najlżejszy odruch dobrej woli w nas, by nam pośpieszyć z pomocą, oni pochwytują każdy cień, każdy odruch zły, byle tylko znaleźć prawo do wstrzymywania nas w drodze i utrudniania nam jej.
Jakże ciężką walkę staczają dobre duchy ze ziemi o nasze klisze, na których przeszłość maluje nam losy przyszłości!
Na kliszach naszych zapisuje się wiernie każdy nasz czyn, każde drgnienie złej czy dobrej woli. Nieszczęsne duchy starają się na nich wyolbrzymić każdy zły nasz postępek, dopisując wiele złego na własną rękę i stwarzając na tej podstawie obrazy naszej przyszłości. Lecz dobre duchy czuwają, podkreślając przeciwnie każdy nasz dobry odruch i uwzględniając, kiedy zły postępek nasz ma źródło we własnej naszej woli, a kiedy został nam narzucony przez sprytne duchy, korzystające z naszej nieświadomości duchowej.

Jak wspomniałam, nieszczęsne demony na podstawie swoich klisz, w których zło nasze pomnożone było wielokrotnie przez ich własne dodatki, gotowały się zdławić ludzkość straszliwą wojną światową i towarzyszącemi jej klęskami. Obiecały sobie wiele na rok 1932, w którym wojna ta miała wybuchnąć, ale głównie na rok 1933 i lata następne. Cieszyły się, że lata te pociągną za sobą w szybkiem tempie wszystko inne!
Wyżej od ziemi, bliżej magnetycznego pierścienia ochronnego są klisze inne i w dodatku poprzestawiane; nad niemi czuwają nasi, dla wielu, wielu niewidzialni, dobrzy przyjaciele duchowi. Oni to passami magnetycznemi, z których tworzą się jakby liny, chwytają te różne ciężkie klisze i ciągną je w górę, jak zatopione okręty z dna morza, aby tylko nie przebiły pasma aur ludzkich i nie uzyskały prawa działania. Nie jest to łatwa praca! Te liny magnetyczne, z czegóż one są? Z ich ciał świetlistych, z ich energji duchowej. Wydzielają z siebie tę siłę, to zdrowie własne i kładą w ofierze dla nas. A czyż nie cierpią na sam widok tego piekła, jakiem jesteśmy otoczeni i na widok tych zgubnych języków ognistych, pełzających po ziemi?
Chrystus dai się biczować i męczyć okrutnie naszemu złu, aby ono spalało się w ogniu Jego Boskiej miłości. A czyż i oni nie są smagani, choć na inny sposób niżeli On, Jezus dobry? Widzę te rzesze, niektórzy po — prostu omdlewają w walce ze złem. Tych, jak zaczadzonych, unoszą inni hen dalej od ziemi, w sferę ciszy, by wypoczęli i pokrzepili się w boskim spokoju i w świetle Jego miłości.
Znajdujący się bliżej ziemi i ludzi złej woli niedobrzy opiekunowie nasi wiedzą, że coś się psuje w ich robocie, to też obwieszają każdą kliszę własnym ciężarem, a przeklinając i drwiąc z Boga, nie chcą dać ruszyć z miejsca temu, co ich zdaniem do nich należy. O, ileż to wymyślań sypie się, ile klątw i zaklęć, jeżeli która z klisz jednak wymknie się im z rąk! Wszystkie okrutne wyzwiska i plwociny jadowite miotają na ręce i w twarz dobrym duchom.
Żyją sobie ludzie na ziemi, żyją i duchy ludzi na ziemi i dokoła niej, a nie wiedzą jaka walka o nich się rozgrywa! Walka o ducha!
Tu i ówdzie czyta się: Tam a tam wydano rozkaz, by wszystkie egzemplarze Pisma św. zostały zniszczone i aby karać surowo wszystkich, którzyby je chcieli ukryć i zachować.
Taką lub podobną notatkę przeczyta się i odłoży. Jednemu ściśnie ból serce i łza zabłyśnie w oku — snąć przeczuwa w duchu, iż wielka klęska spada na ludzkość, skoro ręka Szatana tak jawnie działa! Inny uśmiechnie się tylko gorzko i szybko obraca stronicę gazety, by znaleźć coś weselszego. Przeczyta i już nie myśli o tem, co wywołało niesmak w jego duchu.
A iluż wprost pożera z papieru owe wieści i tchnieniem trujących swych myśli zasila to zło, życząc, by ono jak najprędzej ogarnęło cały świat! I szukają, szukają takich, którzyby podobnie myśleli, a skrzętnie pomagają im w tem ci, którzy przyciągają owe groźne klisze do ziemi! I oto rozlatują się ulotki — takie sobie niby zwykłe papierki, ale jakże w nich każda literka, choćby mówiły i o jakiejś tam społecznej etyce, przesiąknięta jest temi niszczącemi ogniami, jakie błyszczą na owych wielkich kliszach w zygzakach, w skrętach wężowatych! Żadna etyka, która nie ma podłoża w szlachetności ducha i choćby w podświadomej wierze w Boga, nie jest etyką, lecz strzałą wymierzoną w ducha dla jego zguby. Bo jakąż podstawę istotną może mieć etyka, w której się mówi o Bogu, jako o iluzji i t. p.
Patrząc na klisze, na których błyskały napisy: „precz z księżmi!“ i przeróżne groźby skierowane przeciw nim, spojrzałam, na jakiem się one opierają podłożu, bo żadna klisza nie powstawała bez przyczyny. Przyczyn tych ujrzałam wiele, tak z jednej, jak i z drugiej strony, t. j. jak ze strony księży, tak i ze strony sił demonicznych. Bezsprzecznie, że demony bezprawnie powypisywały na niej wiele udręk dla księży, znacznie więcej, niżeli ci winni byli, czy są winni temu światu.
Pomyliłby się każdy ktoby myślał, że Szatan nie wierzy w Boga! Właśnie, że wierzy i boi się Go, boi się i tych, co weń wierzą. A obecnie boi się i tych, a boi się ich znacznie więcej niżeli kiedykolwiek w ciągu ostatnich 2.000 lat — tych wszystkich, którzy uważani są za widzialnych stróżów wiary w Boga, choćby pacierze ich brzmiały monotonnie i choćby wiara ich nie była tak żywa, jaka powinna być. Boi się ich i wszystkie widzialne przybytki na ziemi, wszystkie kościoły i kaplice, wszystkie uczelnie, w których się mówi o Chrystusie, chce zamienić w ruiny!
„Módlcie się!“ — wołają do nas duchy, przedzierające się z garściami jasnych promieni poprzez nasz przygniatający dorobek.
Zaiste pragną, byśmy wydobyli z głębi naszego „ja“ modlitwę szczerą i gorącą, modlitwę pełną miłości bliźniego, miłości wobec Boga. Tej modlitwy, tej rozmowy z Bogiem wyczekują dobre duchy. — Tą modlitwą[9] podnieść możemy ciężar, zwisający nad naszemi głowami. Modlitwą możemy pomagać i dobrym duchom do przeistoczenia niejednego zła. Modlitwy, modlitwy i dobrych czynów wyczekują od nas dobre duchy, a że one wysilają się, by nam pomóc, to widzimy bodajby tylko w tych cudownych uzdrowieniach, coraz to częściej się gdzieś ponawiających. Biorą ciężki krzyż karmiczny, rozdzielają pomiędzy siebie te chmury niezdrowe, spalają je potęgą miłości — i oto cud, jak błyskawica z nieba miłości spływa na schorzałe członki — i paralitycy odrzucają kule, ślepi otwierają oczy! Więcej byłoby tych cudów wśród nas, gdybyśmy i my przyczynili się do nich naszą dobrą wolą, wspomagając w ten sposób tych, którzy nam śpieszą z pomocą. O, gdyby tak nauczyć się nie gniewać i zachować spokój przy wszystkich falach zła, uderzających na nas i łamiących nasze skrzydła wolności i wzlotu do Boga!
Niektóre klisze, i to już na najbliższą przyszłość, są bardzo groźne i o nie toczy się też najzawziętsza walka. Obie strony wyrywają je sobie z rąk poprostu! O, gdybyśmy tak zechcieli pośpieszyć z pomocą tym naszym dobrym aniołom-stróżom, tym męczennikom za nasze grzechy! Ileż zła możnaby jeszcze uniknąć, ile klęsk usunąć, tłoczących się na ludzkość!
Dzięki temu, że ziemia zamknięta jest sklepieniem ochronnem, nie może przyjść do urzeczywistnienia tego wszystkiego, co tak nisko już opada ku ziemi. Przecinany jest bowiem przypływ zła z zewnątrz, któryby zasilał i pomagał do urzeczywistnienia się temu wszystkiemu, co się znajduje na owych kliszach. Dobre duchy uniemożliwiają połączenie się starego zła z nowem, które znajduje się w owym zamkniętym obszarze. To też nieszczęsne istoty, czyhające na zagładę ludzkości, a stojące poza tem sklepieniem ochronnem, w bezsilnej złości miotają już tylko na ziemię klątwy, bombardując ją niemi, niby płomiennemi meteorytami, pod wpływem których chwieje się jasny pas magnetyczny i niejedna klisza wypada z rąk dobrych duchów.
Kiedy patrzę na te krążące po linjach spiralnych klisze, ściągane magnetyczną silą tchnienia ludzkiego ku ziemi, kiedy widzę, jak ognistemi literami przebiegają po nich napisy i daty i czasem chcę o tem powiedzieć drugim, to dobre duchy zwracają mi uwagę, bym raczej nie określała dat nieszczęśliwych wypadków, wypisanych zwykle ręką duchów zlej woli. Dobre duchy do ostatniej chwili starają się na nich wytrzeć lub zmienić to wszystko, co tylko da się jeszcze zmienić. Jeżeli zaś powiedziałabym: „to i to ma się wtedy a wtedy stać“ — to ci wszyscy, którzy wierzą w ową przepowiednię i z ciekawością czekają na jej spełnienie, albo może nawet ze złośliwą radością i pragnieniem mówią: „oby się to tylko stało!“ przyczyniają się do tego, że siłą myśli przyciągają te klisze ku ziemi i czasem mogą je nawet wprost wykoleić z normalnego ich toru, ściągając je przedwcześnie na plan fizyczny. Tem samem uniemożliwiają, a w każdym razie utrudniają dobrym duchom usunięcie takiej kliszy, przekreślenie lub złagodzenie niejednego zła, widniejącego na niej.
A i w tym wypadku, gdy widzę kliszę na której już wiele poprzekreślano, wiele zmian poczyniono, do jakich tylko dała prawo wola ludzka i gdy widzę na niej wypadki, które już jako nieodwołalny wyrok Karmy mają się urzeczywistnić, to i wówczas niechętnie o tem mówię lub piszę — chyba tylko z tą myślą, aby ostrzec ludzi i aby starano się dobremi czynami i myślami łagodzić ciosy karmiczne.

Wspomniałam już, iż według planów świata Złej Woli miała już od roku 1932 trwać wojna światowa. Wynikiem jej miała być klisza, na której widniały zbombardowane i obalone kominy fabryk, zatopione szyby kopalń, domy w gruzach, wszędzie ruina gospodarcza, a wśród tego mnóstwo ofiar wojny, bądźto ginących z głodu, bądźto cierpiących straszne męki w ciałach poranionych w walce lub poparzonych gazami trującemi, bądźto nękanych innemi chorobami, które towarzyszą każdej wojnie, a z większą siłą, niż we wszystkich wojnach poprzednich.
Zamiast niej wysunęły dobre duchy kliszę inną, znacznie łagodniejszą. Widnieją na niej też unieruchomione fabryki, kopalnie i inne warsztaty pracy — ale nie zburzone, lecz każdej chwili gotowe do podjęcia pracy na nowo. I na tej kliszy widać, jak lud cierpi głód, nędzę i jak go zaczynają toczyć choroby — lecz jest to tylko cząstka tych cierpień, jakie dlań były zakreślone na tamtej kliszy.
Ale i nad temi kliszami, już poniekąd nieodwołalnemi, unoszą się stale dobre duchy i przesyłają światu dobre myśli, wołając: „Miłosierdziem i miłością łagodźcie sobie jeszcze i tę Karmę!“
Wielu stara się w różny sposób łagodzić to zło. Ludzie dobrej woli pod znakiem gwiazdy miłosierdzia, a mający ręce wolniejsze od długów karmicznych, starają się łagodzić tę klęskę głodową na ziemi. A i wielu z tych, którzy mają nieczyste sumienie, wiedząc, iż majątek ich wyciśnięty jest z potu i krwi ludzkiej, z samej już tylko obawy o swoje mienie i życie, starają się też przeciwdziałać na różne sposoby złu i nędzy na ziemi, aby zgłodniały i zgorzkniały tłum nie rzucił się na nich w przystępie rozpaczy. Choć pobudki ich czynów nie są zbyt szlachetne, ale i oni są niejako zmuszani, by robić dobrze.
Każdy dobry czyn, każda myśl dobra, miłosierna, daje prawo naszym duchom opiekuńczym do zmieniania i łagodzenia, bądź nawet zupełnego usuwania klisz, mających się jeszcze urzeczywistnić. Naodwrót zaś, każdy czyn zły, każdy odruch złej woli, daje naszym nieprzyjaciołom możność stwarzania dla nas, choćby sztucznie przeróżnych klęsk.
Tak np., ponieważ dzięki złu, stworzonemu w czasie wojny europejskiej i w latach następnych, miałaby ludzkość teraz cierpieć głód, to pomimo, iż śpichlerze są jeszcze niepróżne, a chleba niemal poddostatkiem, odbierają niedobre duchy zdrowy rozsądek wielu ludziom, a ci sypią całe wagony zboża w morze, używają środków żywności do opalania lokomotyw i pieców domowych, choć węgla jest jeszcze na świecie dosyć na ten cel. Zarzynają mnóstwo bydła i niszczą ich mięso, choć inni nie mają co do ust włożyć — i tak tworzy się wieża Babel. Coraz częściej donoszą gazety o niszczeniu ogromnych zapasów bawełny lub żywności, a lud drży z zimna i głodu!
Dlaczego tak jest? Jakiż powód tych nierozsądnych zarządzeń? Czyż jest nim tylko oburzenie i protest przeciw ewentualnym małym zyskom za te produkty? O nie, głębsza przyczyna kryje się w naszym Losie. Pewnie, że wielką przeszkodę dla dobrych odruchów, któreby mogły łagodzić, a nawet niweczyć ciosy karmiczne, jest tak nieraz bezmyślny kapitalizm i wypływający z niego niesumienny podział dóbr doczesnych, a także zamykanie granic.
Ciężką pracę mają opiekunowie ludzkości, którzy stoją jak strażnicy, przy języczku wagi, na której ważą się losy ludzkie i usiłują przeważyć umiejętnie na szali dobra, mając baczne oko zwrócone na to, co nieprzyjaciel rzuca na szalę przeciwną. Szukają oni i na ziemi ludzi dobrej woli, lub chociażby skłonnych do dobrego, którzy pomogą im dobremi myślami i czynami do przeważenia zła dobrem.

Widzę, że podobnie jak naokoło ziemi zamyka się krąg, a raczej sklepienie, wewnątrz którego ścieśnia się jej dorobek wraz z należącemi do niej duchami w ciałach i bez ciał, tak i nad poszczególnemi państwami tworzą się podobne kręgi, albo ściślej mówiąc, sklepienia, wewnątrz których skupiane zostaje własne zło karmiczne każdego z nich.
Ciężką klęskę gotuje sam sobie naród niemiecki przez swój częsty bunt przeciw prawom boskim, jeżeli się na czas nie opamięta.
Podobnież wszystkie narody są zamknięte w obrębie swoich własnych grzechów, cierpią i cierpieć jeszcze będą. Ponieważ każdy ma coś na sumieniu w mniejszym lub większym stopniu i musi się z tem sam u siebie uporać — mniej już czasu zostanie na rzucanie się jednych państw na drugie w żądzy odwetu za poniesione krzywdy.
Nastaje jakby karmiczne zamknięcie poszczególnych państw — ale ponad tem lśnią jasne pasy: to wstęgi świetliste, któremi jasne dobre duchy chcą łączyć i łączą narody ze sobą!
Widzę, jak coraz niżej, coraz bliżej ziemi snują się pasy, mające objąć w tęczę przymierza narody słowiańskie.
Lotnicy Żwirko i Wigura, których niewidzialna wichura przekleństwa porwała w wir swój na granicy polsko-czeskiej i rzuciła nimi o ziemię, złożyli z krwi swojej jakby ofiarę niewidzialnym złym Mocom, które od dawna starały się poróżnić naród czeski i polski. Małe zdarzenie na pozór — małe, bo takich jest wiele, że giną lotnicy z różnych przyczyn niedomagań techniczych, czy też warunków atmosferycznych, ale zaważyło bardzo dużo na planie duchowym.[10]
Wigura i Żwirko natrafili na potężny słup graniczny, słup czarnych myśli i potwornych elementali myślowych i rozbili je swojemi czołami duchowemi, a w ziemię wryła się martwa masa ich ciał. Ta niezupełnie zrozumiała dla ludzi ofiara tych dwóch istot stała się potężną wyrwą w murze, dzielącym poróżnione z sobą dwa narody — a siała między niemi nieporozumienie przez długie wieki zła wola! Działała ona więcej z ukrycia, niżeli jawnie — wola zła świata ciemnych duchów — aż pchnęła je w krwawe objęcia w roku 1919/20.
Przez tę wyrwę w ścianie, przez ten obalony potężny słup graniczny, jaki czarna magja postawiła najprzód w świecie astralnym, a potem i na planie fizycznym, przez tę wyrwę i inne, mniejsze, poczynione przez ludzi dobrej woli — snują jasne duchy pasma dobrych myśli i tworzą z nich tęczę, chcąc nią spiąć jak szerokiemi skrzydłami państwa słowiańskie!
I wierzę, że i na ziemi coraz mocniej będą się odzywały głosy za zgodnem współżyciem narodu polskiego i czeskiego. A gdy zaświecą jasne promienie zgodnego współżycia z sobą narodów słowiańskich, wówczas i zło karmiczne u nich może się szybciej zmniejszyć — i mniej będą cierpieć w zamkniętym kręgu swojej własnej Karmy, boć jeden drugiemu może pomagać przez otwarte granice!
Tak więc widzę, jak opiekunowie ludzkości wiążą już stopniowo — najprzód w sferach ducha — pasmami wielkiej przyjaźni przedewszystkiem te państwa, które mniej są Karmą obarczone od innych: Polskę i Czechy.
Widzę też, że Słowaczyzna, która właściwie bliższa jest duszą Polsce, niż Czechy, ta Słowaczyzna, tworząca zlepek z Czechami, choć na własną rękę chętnie zawarłaby unję z Polską, to jednak niezbyt chętnie będzie spoglądać na ugodę polsko-czeską, obawiając się niesłusznie, że ten sojusz, wzmocniwszy Czechy, przyczyni się do ucisku Słowaczyzny.
Widzę także, że wszelką myśl ugody Polski z Czechami zwalczać zechcą ci wszyscy, którzy uparcie rzucali na siebie wzajemnie złe myśli i dążyli do jak największego pogłębienia zła podczas plebiscytu i walk w tym okresie. Ci będą podnosić krzyk, pragnąc nim ożywić wzajemne krzywdy, aby wspomnieniem ich wywołać niechęć do ugody.
Sojusz Polski z Czechosłowacją ma być pierwszym krokiem do mającego później nastąpić sojuszu wszystkich narodów słowiańskich. Te narody, pomagając sobie wzajemnie w bratniem współżyciu do otrząsania się z pęt starej Karmy, najpierwsze mają się zacząć uwalniać z kajdan zła, które trzyma ludzkość w swoich szponach.
One pierwsze mają zaprowadzać u siebie pożyteczne reformy społeczne, oparte na prawach prawdziwej etyki chrześcijańskiej. One to mają innym narodom wskazać drogę do radosnego Jutra! One to mają położyć na zawsze kres przelewowi krwi na ziemi!
A w zgodnej orkiestrze narodów słowiańskich pierwsze skrzypce ma trzymać Polska, obok niej zaś Czechy. Bo oba te narody wiele niewinnie wycierpiały, szczególnie Polska, tylekroć krwią niewinną zlana! Oba wydały wiele świetlanych duchów, które unoszą się nad niemi, pomagając im rozrywać mroki Nocy.
Wśród klisz, jakie widzę w świecie astralnym, jest jedna klisza, najwznioślejsza ze wszystkich — klisza zgodnego, braterskiego współżycia wszystkich narodów na ziemi i wszystkich ludzi. Gdyby ludzkość była poszła za radą Chrystusa, gdyby Go była lepiej zrozumiała i chciała wprowadzić w czyn te wyższe prawa duchowe, jakie On wskazywał, byłaby już dziś doszła do tego stanu błogiego, spokojnego życia na ziemi, jakiego obraz widnieje na tej kliszy. Narody miały być złączone ze sobą życzliwemi pasmami uczuć braterskich i zgodnej współpracy. Materjalizm, technika, rzucająca człowieka poza obręb jego normalnego życia, miały zanikać w ostatnich latach tego dwutysiąclecia i mieliśmy dochodzić do kresu, gdzie miłość, równość i braterstwo miało święcić triumfy! Miał to być triumf zrozumienia daru życia, udzielonego nam przez Boga — muzyka przyszłości, słonecznego Jutra — naszej wolności duchowej — panowanie ducha nad materją.
Wolność, równość i braterstwo miało iść w parze ze spłacaniem sobie Karmy, tak, że człowiek możny, bogaty jak w dostatki ziemskie tak i duchowe, czułby brata w małym słudze swoim i dobrze byłoby im ze sobą wzajemnie, szczególnie dzięki tej świadomości, że wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Ojca! Bo silniejszy nie deptałby słabszego duchem i obarczonego Karmą, ale pomagałby mu nieść krzyż jego przewinień i jawnie na planie fizycznym. Nie zostałby też dumnie odtrącony ktoś z małych na planie fizycznym, ale wielki duchem, gdyby udzielał rad i wskazówek możnym, lecz jeszcze ograniczonym na przypływ światła do ducha.
Tę to kliszę pragną dobre duchy zacząć realizować na ziemi, gdy tylko przewali się najgorsze zło, jakie ludzkość natworzyła od czasu Chrystusa. Im prędzej który naród będzie się wyzwalał z pęt Karmy i złej woli, tem prędzej może się zacząć w jego łonie urzeczywistniać błogi obraz życia, jaki widnieje na tej kliszy.
Tymczasem nieszczęsne ciemne duchy, nie chcąc do tego dopuścić, a roszcząc sobie prawo na podstawie Karmy, do której dokładają też wiele własnej złej woli, wysunęły corychlej swoją kliszę, która jest parodją i jakby złośliwem przedrzeźnianiem tamtej kliszy. Jest to jakby rzucanie kart, kto wygra, czyja klisza się zrealizuje, klisza dobrych duchów, czy ich.
Na kliszy tej wypisały swoje hasła, które brzmią pozornie tak samo, jak hasła na kliszy wzniosłej: Wolność, równość, braterstwo — obok nich zaś wiele jeszcze lśniących — lecz niestety lśniących krwawą łuną — napisów: etyka ogólnoludzka i t. d.
Wysunęły tę kliszę i pragną pożogę z niej rozlać po całym świecie, stawiając na pierwszym planie technikę, materjalizm, a za tem wciskając inne swoje wonne kwiatki: precz z Bogiem, precz z religją!
Wolność ducha, którą one niosą w darze, spięta najcięższemi kajdanami — równość i braterstwo, miłość, dośpiewuje żałosną pieśń na Sybirze, lub w ciemnych norach, gdzie czekają na śmierć żywcem pogrzebani.
Etyka ogólnoludzka według nich — to wiara, że człowiek nie ma ducha, więc człowiek, a zwierzę, to jedno. Wzór dla swych praw bierze ta etyka ze świata zwierzęcego. Walka w przyrodzie uczy człowieka jak ma żyć — walka o byt — ten wygra, kto silniejszy.
Zwierzę ginie i człowiek tak czy owak ginie, a ani zwierzę, ani człowiek nie ma ducha, więc poco się troszczyć o ducha! Życie człowieka liczy się na marne lata, więc skorzystać jak najwięcej z tego życia, użyć, ile się da, choćby po trupach ludzkich miało się iść do chwilowego szczęścia. Zatonąć w rozkoszach, jakie świat może dać! W tem cała sztuka, jak użyć życia, którem obdarzyła nas matka, ojciec i przyroda.
Na tak szerokiej podstawie budują nieszczęsne duchy owo głoszone przez nie nowe przebudzenie ludzkości i odrodzenie. Takie niestety „przebudzenie“ w skutkach usypia wszelki odruch szlachetny, który dozwala łączyć się jedynie w imię prawdziwie czystych ideałów.





  1. Ew. Mat. VIII. 31: „Tedy Go djabli prosili, mówiąc: Jeśli nas wyganiasz, dopuść nam wnijść w trzodę tych świń. I rzekł im: Idźcie. A oni wyszedłszy, weszli w oną trzodę świn...“ (Przyp. wyd.)
  2. Patrz „Hejnał“ luty 1930, str. 47.
  3. Patrz „Hejnał“ sierpień 1929, str. 247.
  4. Patrz w „Zmorze“ ustęp: Powstawanie larw.
  5. Ew. św. Jana XIV, 16, 17, 26; XV, 26; XVI, 13. — Patrz także wyjaśnienia w przedmowie i Części I (ustęp o Nowej Erze) „Pamiętników jasnowidzącej“.
  6. Dwutysiąclecie naszej ery kończy się nie z rokiem kalendarzowym 2000, lecz wcześniej. (Przyp. wyd.)
  7. Dla przypomnienia przytoczymy krótki opis zdarzeń powyższych na podstawie Ilustr. Kuryera Codz. z 25/1 i 11/1 1933 r. (Przyp. wyd.)
    Niedawno wielką sensację wywołała wiadomość o cudownych uzdrowieniach w mieścinie belgijskiej Beauraing, w minjaturze groty z Lourdes, w której znajduje się figura Matki Boskiej. Cała sprawa zaczęła się od tego, że w owej grocie, gdy pewnego dnia znajdowało się w niej wielu pobożnych, pięcioro dzieci ujrzało matkę Boską wśród objawów ekstazy, podczas której na twarzach ich wystąpiły krwawe znaki.
    Zjawisk tych lekarze zbadać nie mogli, gdyż rodzice owych dzieci nie zgodzili się na badanie lekarskie, uważając je za profanację cudu. Wobec tego większość społeczeństwa poczęła posądzać owe dzieci o zmowę z zarządem miasta Beauraing, który, chcąc przyciągnąć turystów, sfabrykował razem z rodzicami owych dzieci owe cuda. Nie można jednak narazie uznać tego za zupełną mistyfikację, gdyż zagadką jest bezsprzecznie cudowne uzdrowienie 8-letniego dziecka, które było od dzieciństwa sparaliżowane. Wyleczenie to zdarzyło się na oczach licznego tłumu i wywołało olbrzymie poruszenie. Lekarze, obecni przy niem wydali zgodną opinję, iż medycyna była wobec choroby tego dziecka bezsilną i dlatego uzdrowienie to posiada cechy nadnaturalne.
    Do Beauraing przybywają codziennie tysiące pielgrzymów, a podobne objawienia w grocie powtarzają się owym dzieciom prawie codziennie.
    Małe miasteczko Beauraing które w ciągu kilkunastu dni stało się sławne na całym świecie, przedstawia wygląd niebywały. Ulice zapchane są wszelkiego rodzaju pojazdami. Olbrzymie autobusy, przybyłe tu z całej Belgji i Francji, stoją na wszystkich placach setkami. Na ciasnych ulicach miasteczka ścisk niesamowity. — Dom Sióstr Notre-Dame mieści się za obrębem miasteczka, przy drodze. O jakiejkolwiek cyrkulacji po szosie oczywiście niema mowy. Z obydwu jej stron koczuje tysiące osób w oczekiwaniu ostatniego objawienia się Matki Boskiej.
    Jest tu blisko 30.000 osób. Przeciskamy się nieco bliżej groty do grupy lekarzy, ażeby zbliska móc obserwować cud. Większość ich, patrząc na klęczące tłumy, rzuca złośliwe uwagi, lecz widać, że ogólna atmosfera ekstazy religijnej udziela się wszystkim. Zjawienie się dzieci przed grotą powoduje ogólny szmer, rozpoczyna się mówienie pacierzy. W tłumie znajduje się olbrzymia ilość kalek. Dzieci klękają przed grotą i nie zwracając na nikogo uwagi, rozpoczynają modlitwę. W pewnym momencie dzieje się coś nieprawdopodobnego. Dzieci, jak gromem rażone padają na ziemię. Twarze ich ulegają niezwykłej zmianie. Szepcą pacierze, przerywane urywanemii zdaniami. Nie można zrozumieć, co się właściwie dzieje. Wśród tłumu zapanowuje nagle nieprawdopodobne naprężenie. Niema tu już wierzących, czy też niewierzących. Wszyscy biją się w piersi i powtarzają pacierze. Słyszymy bardzo wyraźne głosy kalek: Matko Boska, zrób, ażebym mógł chodzić... ażebym mógł chodzić... ażebym mógł widzieć... słyszeć...
    Dzieci trwają w nienaturalnym stanie. Zdają się one rozmawiać z kimś, który dla wszystkich, prócz dzieci, pozostaje niewidzialnym. W pewnym momencie stan ten niezwykłej ekstazy zaczyna mijać. Dzieci przychodzą do siebie, prócz Ferdynandy Voisin, która w dalszym ciągu znajduje się w ekstazie. Słyszę najwyraźniej, jak mówi dwukrotnie „Oui“ (tak). Potem, jakby otrzymała jakąś odpowiedź, uspokaja się i za chwilę znajduje się już w stanie normalnym. Po paru chwilach dzieci wstają. W tłumie tymczasem ludzie zaczynają głośno opowiadać o minionym cudzie. W pewnej chwili słychać jakiś przeraźliwy okrzyk — to ktoś wśród łez opowiada, że został wyleczony. Tłum ciśnie się do niego, tu i ówdzie ludzie padają na kolana. Słychać krzyki duszonych w tłumie ludzi, wszyscy chcą być jak najbliżej groty i dzieci.
    Po pewnym czasie udajemy się do specjalnego budynku, gdzie zebrane jest jury, które będzie prowadzić śledztwo. Kie-rownikiem jury jest prezes trybunału z Dinant, a wśród członków znajduje się stu lekarzy.
    Pierwsza odpowiada wśród łez dziewczynka Andree Degeimbree. Oświadcza, że Matka Boska powiedziała jej:
    „Jestem Matką Boga i Królową Niebios. Módlcie się zawsze.“ Następnie Gilberta Voisin stwierdza również, że widziała Matkę Boską i rozmawiała z Nią. Matka Boska miała powiedzieć, że nawraca grzeszników. Wszystkie dzieci stwierdzają zgodnie, że każdemu powiedziała: „Żegnajcie!“ Znalazłszy się przy małej Gilbercie Degeimbree, zapytuję: „A ty co widziałaś?“ Dziewczyna, plącząc, odpowiada, że nie może zdradzić sekretu, który jej powiedziała Matka Boska, bo to było powiedziane tylko dla niej.
    Rodzice wyprowadzają dzieci, tłum już się rozchodzi, gdy wtem słyszymy jakieś krzyki. Kilkadziesiąt innych osób wi-działo również Matkę Boską.
    Za chwilę docisnęliśmy się do jakiegoś mężczyzny, który opowiada: „Przysięgam na głowę mych dzieci, iż widziałem najwyraźniej — o tam — wskazuje na horyzont — Matkę Boską. Nie mam najmniejszego zamiaru kłamać, nie wierzę ani w Boga, ani w djabła. Przyjechałem do Beauraing odwiedzić moją rodzinę. Byłem w Kongo i trochę podróżowałem po całym świecie. Jestem jedynym niewierzącym z całej rodziny — i to na minie taka rzecz spadła!
    Drugiego mężczyznę jakiś lekarz pyta o szczegóły. Opisuje on w ten sam sposób zjawisko, jak jego poprzednik. „I proszę mi wierzyć — dorzuca — że od czternastu lat nie byłem w kościele...“
    Tłum faluje tam i zpowrotem. Tym razem już kilkaset osób zeznaje, iż widziało Matkę Boską. Wszyscy opisują jednakowo. Zapada tymczasem ciemność. — Wracamy natłoczonym autobusem w milczeniu. Dopiero światła Brukseli budzą nas z głębokiego zamyślenia...
  8. Patrz w Pamiętnikach jasnowidzącej“ ustęp o Nowej Erze.
  9. Jak rozumiemy modlitwę pisaliśmy w „Hejnale“ m. in. w roczniku III na str. 161 — 164. (Przyp. wyd.)
  10. Patrz w „Hejnale“ z r. 1932 na str. 268 artykuł p. t. „Duchom por. Żwirki i inż. Wigury“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agnieszka Pilchowa.