Smutek w sercu mojem mieszka
I tak gryzie mnie jak weszka.
Gryzie duszę moją biedną
O co? to już wszystko jedno.
Przyczyn jest ogromnie wiele
Na duszy jak i na ciele.
Coraz rzadziej mi się zdarzy
Bym uśmichął się na twarzy,
Ciągle myślę aż do skutku
O moim dotkliwym smutku.
O, jak mnie to czasem nudzi
Patrzyć na cierpienia ludzi.
Czasem się nieszczęście stało
Że dzieciątko robi biało.
Ja się na to krzywię troszki
I daję skuteczne proszki
Po których mówię że ono
Będzie robiło zielono.
Jeszcze bardziej bez nadziei
Pędzę życie przy kolei.
Z tą koleją bywa różnie:
Czasem komuś członki urznie,
To znów dadzą znać o zmierzchu
Że ktoś flaki ma na wierzchu;
Wielka bywa rozmaitość
Rzeczy, które budzą litość.
Ja się znowu troszkę krzywię,
Jadę na lokomotywie,
To znów, naśladując giezmę
Skaczę sobie w lot na brezmę,
Myślę często tylko przytem
Żeby już być emerytem.
Innych zmartwień też jest sporo:
Lewą nogę rok mam chorą
Choć czyniłem to i owo
Żeby ona była zdrową.
Ale najcięższa choroba
Jest dla mnie ...... ...........[1]
↑Dokończenie tego wiersza dla szczególnych przyczyn nie mogło być zamieszczone; życzliwy czytelnik znajdzie je w pośmiertnem wydaniu pism poety, którego terminu nie możemy na razie oznaczyć. (Przyp. wydawcy).